Metoda stałych kosztów - DCA

Aktualizacja: 06.02.2017 02:51 Publikacja: 14.01.2000 23:01

"Kupuj akcje, gdy są tanie i sprzedaj, gdy są drogie" - te słowa zna większość inwestorów. W podręcznikach do analizy technicznej przybierają one formę "Kup w dołku - sprzedaj na szczycie". O ile jednak na podstawie wykresu można podjąć próbę oceny, czy mamy do czynienia ze szczytem, czy dołkiem rynku, to określenie, czy papiery są tanie, czy drogie nie jest już takie proste.

Wielu inwestorów ciężko doświadczyły wydarzenia 1998 r. Ceny większości notowanych na warszawskiej GPW akcji spadały praktycznie przez cały rok. Straty w nie-których przypadkach były wyjątkowo dotkliwe, przekraczając nawet 50%. Trudno było uwierzyć, że walory spółki, które jeszcze na początku 1998 r. kosztowały 180 zł, a w połowie ub.r. już tylko 100 zł, mogą być "jeszcze tańsze". Tak właśnie było z akcjami Grajewa, które ostatecznie zakończyły zniżkę na poziomie 20 zł. Czy "tanio" w ich przypadku oznaczało 100 zł, 80 zł czy może 50 zł?

W związku z tym, że - jak pisał Alexander Elder - nie widzimy "prawej strony wykresu", nie mamy pojęcia, czy kupujemy tanio, czy drogo. Niewiedza ta doprowadziła do stworzenia wielu strategii i metod inwestycyjnych, które próbują wykorzystać dostępne dane o rynku.

Jedną z nich jest metoda Stałych Kosztów (Dollar Cost Averaging), polecana w licznych podręcznikach jako najlepsza dla wszystkich, którzy podchodzą do rynku długoterminowo. Ze względu na jej zasady można powiedzieć, że jest to raczej metoda oszczędzania niż inwestowania. Często wybierana jest jako alternatywa wobec lokowania pieniędzy w funduszach inwestycyjnych. U podstaw tej metody leży przekonanie, że rynki akcji w dłuższym terminie znajdują się w trendzie wzrostowym. Dlatego, jeśli odpowiednio wykorzystamy główny trend rynku, nie powinniśmy zwracać uwagi na okresowe korekty.

Metoda Stałych Kosztów (DCA) jest bardzo prosta. Polega na kupowaniu okresowo (np. co miesiąc lub co kwartał) akcji za stałą kwotę. Załóżmy, że mamy do dyspozycji co miesiąc 400 zł. Wybieramy spółkę XYZ, której akcje kosztują aktualnie 20 zł. Oznacza to, że za posiadaną kwotę możemy kupić 20 akcji. Miesiąc później kurs akcji naszej firmy spada do 16 zł, czyli za przeznaczoną na inwestycję pierwotnie sumę możemy kupić 25 walorów. W kolejnym miesiącu cena rośnie do 25 zł. Tym razem możemy kupić zaledwie 16 akcji. Na pierwszy rzut oka widzimy, co charakteryzuje tę metodę - gdy cena akcji jest wysoka (nominalnie) kupujemy ich mniej, gdy niska - więcej. Wygląda to tak, jakbyśmy rozsądnie kontrolowali naszą pozycję.

Spójrzmy teraz na efekty metody Stałych Kosztów. W omawianym przykładzie po trzech miesiącach mieliśmy na rachunku 61 akcji spółki XYZ (20 + 25 + 16). Łącznie wydaliśmy na nie 1200 zł. Posiadany przez nas portfel akcji, licząc na podstawie ostatniej ceny nabycia, wart jest 1525 zł (61 × 25 zł). Nasz zysk to 325 zł, czyli 27,1%. Od początku zastosowania naszej strategii cena walorów firmy XYZ wzrosła z 20 zł do 25 zł (czyli o 25%). Można by więc powiedzieć, że jesteśmy nieco lepsi od rynku. Sytuacja jak z bajki...

Przykład 1:

Cena kupowanych akcji Liczba Łączny koszt zakupu Posiadane akcje Wartość portfela 20 zł 20 400 20 400 16 zł 25 800 45 720 25 zł 16 1200 61 1 525 Niestety, w praktyce sprawa nie wygląda już tak prosto. Po pierwsze, rzadko możemy zainwestować pełną kwotę. Jeśli postanowimy kupić walory np. po 29 zł, to za 400 zł otrzymamy 13,79 akcji, co oczywiście jest niemożliwe. Możemy wówczas wybrać: albo kupimy 14 akcji i wydamy 406 zł, czyli więcej niż początkowo założyliśmy, albo 13 walorów, za które zapłacimy 377 zł. W tym przypadku "nie pracuje" dla nas całość pieniędzy.

Drugi problem (związany pośrednio z omówionym wyżej) to możliwości znacznego wzrostu ceny akcji. Nie jest w żaden sposób wykluczone, że posiadane przez nas walory XYZ zdrożeją np. do 250 zł. Możemy wtedy kupić jedną akcję i nie wykorzystać blisko połowy przeznaczonej na to sumy, albo dwie - i przekroczyć założony limit. A co zrobić, gdy posiadane walożemy wprawdzie co rok zwiększać naszą stawkę, ale to nie rozwiązuje w pełni problemu. Pewnym wyjściem może być przesunięcie nie zainwestowanej kwoty na następny raz. Spójrzmy, w jaki sposób zwiększa to skuteczność metody. Przykład 2 pokazuje wynik strategii Stałych Kosztów w ujęciu klasycznym, Przykład 3 zaś ilustruje rezultat po zastosowaniu modyfikacji, że nie wykorzystane środki przechodzą na następną inwestycję.

Tekst jest fragmentem artykułu, który w całości znajduje się w numerze grudzień '99 miesięcznika Profesjonalny Inwestor.

Grzegorz Zalewski, analityk TFI DWS

Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Inwestycje
ESRS G1 Postępowanie w biznesie
Inwestycje
Złoto już powyżej 3300 dolarów za uncję
Inwestycje
Złoto może być nawet dwa razy droższe
Inwestycje
Krajowy popyt na obligacje nie odpuszcza
Inwestycje
Trump przegrywa we własną grę. Na rynkach ogromny chaos