Od kilku miesięcy, głównie za sprawą "Profesjonalnego Inwestora", wskaźnik ARMS przeżywa wśród polskich inwestorów prawdziwy renesans. Na internetowej liście dyskusyjnej pl.biznes.wgpw przynajmniej raz w tygodniu pojawiają się pytania o ten wskaźnik lub uwagi na temat aktualnej sytuacji bazujące na jego wartości.
Mimo iż ARMS jest znany od dość dawna, a jego twórcą jest popularny analityk, przedstawię kilka swoich wątpliwości związanych z tym wskaźnikiem i jego wykorzystaniem.
Wskaźnik ARMSa w postaci zaproponowanej przez autora i dostępnej w wielu programach giełdowych służy do oceny całego rynku, siły jego trendu (jeśli taki występuje) oraz prognozy co do jego zmiany bądź przewidywania kierunku wybicia (jeśli rynek znajduje się w okresie stagnacji). Bazuje on na liczbie spółek rosnących i malejących oraz na wolumenie tych spółek. Dla przypomnienia podaję wzór, według którego jest wyliczany:
ARMS = liczba firm wzrostowych/liczba firm spadkowych wolumen firm wzrostowych/wolumen firm spadkowych
Dla uściślenia sytuacji przypominam, że wolumen liczony jest w sztukach akcji. Dlaczego podkreślam, że wolumen liczony jest w sztukach? Otóż dlatego, iż uznaję to za niezbyt dobrze przemyślane rozwiązanie. Aby to wykazać, proponuję przyjrzeć się zachowaniu pewnego tendencyjnie skonstruowanego indeksu branżowego, składającego się z dwóch spółek - A i B. Spółki te wpływają na indeks w jednakowy sposób. Cena jednostkowa akcji A na pewnej sesji wyniosła 2 zł, a akcji B (na tej samej sesji) 200 zł. Wolumen obu firm wynosił po 1000 szt. (łącznie dla całego indeksu 2000 szt.). Na następnej sesji cena obu walorów nie zmieniła się. Zmienił się za to wolumen - akcja A (tańsza) miała teraz wolumen 1200 szt., a akcja B (droższa) - tylko 900 szt. Łącznie indeks (gdyby można to tak było liczyć) miał wolumen 2100 szt. Czyli wzrósł.