– Biorąc pod uwagę złe wyniki z 2010 r. i kiepski początek tego roku, a także sytuację na rynku surowców rybnych, naszym marzeniem na koniec tego roku byłoby osiągnięcie zera, jeśli chodzi o skonsolidowany wynik netto. Ale nawet jeśliby nam się nie udało, to i tak znacząco poprawimy wynik w porównaniu z 2010 r. – twierdzi Konewka (jest prezesem od tygodnia).

W 2010 r. grupa miała 188,7 mln zł obrotów i 8,9 mln zł straty (3,1 mln zł w I kwartale tego roku). Lepsze wyniki ma przynieść poprawianie marży. Spółka chce to osiągnąć dzięki wprowadzeniu kolejnej w tym roku podwyżki cen produktów (dotychczas zdrożały one o ok. 8 proc.), a także wprowadzeniu do sieci handlowych wyrobów z marką Proryb. Dla wszystkich brandów Wilbo opracowuje strategię marketingową przewidującą działania reklamowe. Oszczędności ma z kolei przynieść program optymalizacji zatrudnienia. Zakłada on zarówno zwolnienia wśród 700 pracowników spółki, jak i przesunięcia w ramach obecnej struktury.

Wilbo analizuje też rentowność poszczególnych grup produktów. – Podwyżki cen surowców sprawiły, że sprzedaż niektórych wyrobów stała się nieopłacalna. Jeśli uda nam się wynegocjować z odbiorcami nowe warunki, to pozostawimy je w ofercie. Jeśli to się nie uda, to będziemy je wycofywać – wyjaśnia Konewka. Twierdzi, że dotyczy to kilku produktów Wilbo. – Jesteśmy skłonni zrezygnować z części przychodów wybranych grup asortymentowych na rzecz poprawienia rentowności – dodaje Konewka.

Długofalową strategię na dwa, trzy lata spółka przedstawi jesienią. – Teraz musimy poprawić rentowność firmy, bo ona będzie miała wpływ na ewentualny kształt rozmów konsolidacyjnych w przyszłości. Dopóki nie poprawimy wartości rynkowej Wilbo, nie ma mowy o żadnych rozmowach o sprzedaży spółki – podkreśla prezes Wilbo.