Trwają intensywne dyskusje nad tym, czy przeprowadzony przez prezydenta i premiera zabieg jest zgodny z konstytucją. Chodzi o odwołanie w piątek 15 ministrów. Najprawdopodobniej sprawa zakończy się przywróceniem wszystkich dotychczasowych szefów resortów na stanowiska.
Wszyscy przesunięci na stanowiska sekretarzy stanu ministrowie to osoby, wobec których w sobotę miały być w Sejmie głosowane wota nieufności zgłoszone przez Platformę Obywatelską. Po odwołaniach głosowanie nad wnioskami straciło sens. Tyle że dwoje ministrów wkrótce potem na swoje stanowiska wróciło. To szef resortu transportu Jerzy Polaczek oraz minister spraw zagranicznych Anna Fotyga. Premier Jarosław Kaczyński mówił wczoraj, że inni ministrowie również będą przywracani, ponieważ są potrzebni do pracy, a ważność decyzji podejmowanych przez nich na stanowiskach sekretarzy stanu mogłaby być kwestionowana.
Rzecz jednak w tym, że w przypadku Anny Fotygi pojawiły się przypuszczenia, iż mimo powołania jej na ministra przez prezydenta, w sobotę i niedzielę ministrem nie była. Dlaczego? Nie została ona przez te dwa dni zaprzysiężona. Z Kancelarii Premiera popłynęły głosy, że Fotyga jest szefową MSZ mimo niezłożenia przysięgi. Jak powiedział premier Kaczyński, wcześniej tej formalności nie można było dopełnić, ponieważ Anna Fotyga była za granicą. Sprawa stanęła w końcu na tym, że w poniedziałek dotychczasową minister spraw zagranicznych ponownie zaprzysiężono.
Jak wygląda tymczasem praca innych resortów? Wydaje się, że mimo proceduralnego chaosu ministerstwa pracują w dotychczasowy sposób. Dla przykładu: dotychczasowy minister gospodarki Piotr Woźniak nie odwołał żadnego z zaplanowanych wcześniej zadań ani podróży służbowych. Nie mógłby on jednak wydać w obecnej chwili np. rozporządzenia.
Konstytucjonaliści zgodnie twierdzą, że wszelkie decyzje podjęte przez ministrów-sekretarzy stanu można by podważyć, choć byłoby to skomplikowane. - Nieważność każdej decyzji należałoby stwierdzić w sądzie podczas toczącego się postępowania - twierdzi Ryszard Piotrowski, adiunkt z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem, mogłaby wystąpić o to jedynie zainteresowana stosownym orzeczeniem strona. Unieważnienie za jednym zamachem wszystkich decyzji nie wchodziłoby w grę, dlatego zakwestionowanie działań szefów resortów byłoby trudne oraz czasochłonne.