Podatek Belki wypromował fundusze inwestycyjne. Dzięki spadkom na giełdzie furorę robią lokaty strukturyzowane. Dla wielu banków jest to po prostu kolejna okazja, by zainkasować prowizję - jako że klient nie chce już kupić funduszu małych i średnich spółek, weźmie lokatę z gwarancją kapitału opartą na akcjach chińskich. "Struktury" są jak nóż - możne je wykorzystać w dobrym i złym celu, wszystko zależy od intencji. Z jednej strony dają olbrzymie możliwości - klienci mogą zarabiać praktycznie na wszystkim i w każdych warunkach rynkowych. Z drugiej strony, specyfika konstrukcji lokat strukturyzowanych pozwala instytucjom finansowym ukrywać opłaty. To nieprawda, że zawsze są one wysokie - z reguły są niższe niż w funduszach. Często jednak bywają mocno przesadzone i praktycznie nigdy nie są jawnie prezentowane klientom, a to zawsze budzi podejrzenia. Najgorsze jest jednak to, że poziom prowizji jest z reguły punktem wyjściowym przy tworzeniu takich lokat. Wybór strategii inwestycyjnej i parametrów lokaty jest rzeczą wtórną. Poniżej przykład patologicznego, ale powszechnego w Polsce procesu decyzyjnego, który poprzedza uruchomienie lokaty strukturyzowanej.
Pytanie: jaką prowizję musimy zainkasować? Odpowiedź: 5 proc.
Pytanie: jaki okres inwestycji? Odpowiedź: 3 lata będą najbardziej strawne dla klientów, przy krótszym okresie nie będziemy w stanie wmontować 5 proc. prowizji, a dłuższą lokatę może być trudniej sprzedać.
Pytanie: czy konieczna jest gwarancja zwrotu kapitału? Odpowiedź: tak. Klienci zwracają na to uwagę. Mamy ich przecież skłonić do przeniesienia pieniędzy z depozytów.
Pytanie: czy możemy wziąć prowizję od klienta? Odpowiedź: nie, jeśli to możliwe - wówczas łatwiej sprzedać produkt.