Przy okazji ostatnich gwałtownych ruchów złotego warto zastanowić się, w jak dużym stopniu mieliśmy do czynienia z kilkudniową spekulacją (lub, jak kto woli, histerycznym zachowaniem kilku dealerów) albo też nad tym, czy zagrożenie kryzysem walutowym w Polsce jest rzeczywiście realne.Niestety, trudno jest znaleźć argumenty odrzucające stanowczo tę drugą tezę. Wpływy prywatyzacyjne są w stanie oddalić zagrożenie raczej w krótkim terminie. Tymczasem płynność finansowa państwa coraz bardziej zaczyna przypominać kłopoty Elektrimu. Budżet ratuje się sprzedażą aktywów (ciekawe, czy w te ślady pójdzie także warszawski holding). Miejmy nadzieję, że następnym pomysłem nie będzie chęć zwiększenia zadłużenia krótkoterminowego (casus Brazylii). Warto przypomnieć, że jeszcze rok temu podkreślano, iż deficyt bilansu obrotów bieżących jest wysoki, ale daleko mu do przekroczenia uznawanej za niebezpieczną granicy 6% PKB. Tymczasem obecnie analitycy zastanawiają się, czy uda się "zejść" z deficytem poniżej 7% PKB.Nic więc dziwnego, że zagraniczni spekulanci już teraz testują siłę polskiej waluty i możliwości banku centralnego. Swoją drogą ciekawe, do jakiego poziomu NBP pozwoli deprecjonować złotego, mając jednocześnie problemy ze zrealizowaniem planu inflacyjnego.Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o rosnących rynkowych stopach procentowych (rentowność bonów 52-tygodniowych skoczyła blisko o 0,7 pkt proc. w ciągu dwóch tygodni) i można dojść do wniosku, że jesteśmy... blisko dołka, bo gorzej już chyba być nie może.

.