Dziś kurs akcji producenta iPhone'ów, iPadów i iPodów oscyluje wokół 619 USD. Gdyby miał sięgnąć wyznaczonego przez Topekę celu, musiałby skoczyć o blisko 62 proc.
Tymczasem tylko w minionych czterech miesiącach walory Apple'a podrożały o 70 proc., a od stycznia 2009 r. ich cena wzrosła niemal siedmiokrotnie. Taki skok kursu akcji koncernu z Cupertino w Kalifornii sprowokował wysyp komentarzy, że jego wycena oderwała się od rzeczywistości.
W niedawnym raporcie firma inwestycyjna Stifel Nicolaus wskazywała, że akcje Apple'a powtarzają scenariusz, który w ciągu trzech lat do marca 2010 r. odegrał indeks technologiczny Nasdaq Composite a następnie w ciągu trzech lat do lipca 2005 r. indeks amerykańskich spółek budowlanych. Oba indeksy weszły następnie w fazę załamania (patrz wykres).
Notowaniom Apple'a długi artykuł poświęcił ostatnio także tygodnik „Economist". Wskazywał m.in., że wycena spółki odpowiada już za 4,5 proc. kapitalizacji wszystkich firm z indeksu S&P 500 i za 1,1 proc. kapitalizacji wszystkich giełdowych firm świata. Z tego powodu niektórzy analitycy zaczęli podawać wyniki amerykańskich spółek z pominięciem spółki z Cupertino, która zaburza obraz sytuacji. Przykładowo, według UBS firmy z S&P 500 poprawiły zyski w IV kwartale ub.r. o 6,7 proc. rok do roku, ale po wykluczeniu Apple'a, tylko o 3,6 proc.
Gorączka na punkcie Apple'a
Większość analityków wierzy jednak w dalszy wzrost notowań producenta iPad'ów. Spośród 58 ekspertów, których rekomendacje dla Apple'a podaje agencja Bloomberga, tylko jeden zaleca sprzedaż papierów spółki. 51 zaleca kupno.