W Unii ewidentnie idziemy w kierunku luzowania reguł fiskalnych

– W naszych długookresowych symulacjach zakładamy, że w 2032 r. Polska dogoni Hiszpanię pod względem PKB per capita, liczonego według parytetu siły nabywczej – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole BP.

Publikacja: 11.03.2025 06:00

W Unii ewidentnie idziemy w kierunku luzowania reguł fiskalnych

Foto: materiały prasowe

Ostatnie dane z polskiej gospodarki wydają się optymistyczne. Zaskoczyła dynamika sprzedaży detalicznej w styczniu (+4,8 proc. r./r.), odbiła produkcja budowlana (+4,3 proc. r./r. w styczniu, też powyżej prognoz), a w lutym PMI dla polskiego przemysłu urósł do 50,6 pkt, najwyżej od prawie trzech lat. To już czas na rewizję w górę prognoz na ten rok?

Rzeczywiście, te dane sugerują lekkie ryzyko w górę dla naszej prognozy wzrostu PKB w 2025 r., czyli 3,5 proc. Wyższy od naszych oczekiwań był też odczyt PKB za czwarty kwartał (3,2 proc. r./r. – red.), więc punkt startowy na 2025 r. wyglądał lepiej: przede wszystkim ze względu na inwestycje, ale też konsumpcję.

Do danych o PMI należy podchodzić z ostrożnością. One są istotne, ale nie zawsze pokrywają się z "twardymi" danymi o produkcji przemysłowej. Niemniej struktura PMI wysyła optymistyczne sygnały, zwłaszcza w zakresie zamówień krajowych.

To, co wzbudziło nasze największe zdziwienie, to bardzo dobre dane o styczniowej sprzedaży detalicznej, w szczególności o sprzedaży dóbr trwałego użytku: mebli i sprzętu RTV/AGD [+13,6 proc. r./r. w cenach stałych – red.]. Tam od długiego czasu utrzymywała się ujemna dynamika. Wprawdzie się poprawiała, ale taki skok z miesiąca na miesiąc trudno wytłumaczyć.

Macie jakieś hipotezy?

Jedna z nich jest taka, że wchodzimy w okres, w którym cykl życia produktów nabywanych w okresie pandemii – gdy popyt był wzmożony – kończy się. Może początek roku jest takim momentem, w którym podejmujemy decyzję o wymianie sprzętu. Druga hipoteza jest taka, że gospodarstwa domowe uznały, że proces odbudowywania aktywów finansowych, widoczny w 2024 r., nie musi być już tak intensywny, i można zwiększyć skłonność do konsumpcji. Nowy rok też mógł być takim impulsem.

Jakie widzicie główne czynniki ryzyka?

Musimy być ostrożni m.in. ze względu na efekt tego, co wydarzy się w kwestii ceł w najbliższych tygodniach i miesiącach. Donald Trump zapowiedział już działania w odniesieniu do Europy, acz nie wiadomo jakie. Wygląda na to, że Europę, jako chyba najbardziej skomplikowany przypadek, zostawił sobie na koniec. Podjęte dotychczas decyzje w sprawie Chin, Kanady i Meksyku oczywiście nieco uderzą w światowy handel, ale na razie nie na tyle, byśmy mieli przymierzać się się do istotnej rewizji prognoz.

Druga sprawa to oczywiście Ukraina. Jesteśmy w trybie negocjacji, bliżej pokoju, jednak sytuacja jest dynamiczna i ma wpływ na nastroje gospodarcze. Rozwój wydarzeń w kierunku trwałego rozwiązania dla Ukrainy byłby dodatkowym argumentem dla poprawy wskaźników zaufania konsumentów i klimatu inwestycyjnego. Reasumując: głównym czynnikiem niepewności jest więc polityka gospodarcza i zagraniczna administracji Trumpa. Ważne będą też oczywiście dane z polskiej gospodarki za luty, szczególnie o sprzedaży detalicznej. Dajemy sobie jeszcze trochę czasu, aby zrewidować nasze prognozy.

W kwestii ewentualnego konfliktu celnego na linii USA–UE możemy na razie tylko gdybać, ale jakie rozpatrujecie scenariusze? Szacunki, np. EBOR, wskazują, że sam bezpośredni wpływ ceł na polską gospodarkę byłby niewielki. Natomiast dla całej UE Stany Zjednoczone to największy partner eksportowy, i uderzenie np. w Niemcy miałoby efekt także dla innych gospodarek regionu.

Przeprowadziliśmy symulację pośredniego wpływu spadku całego eksportu UE do USA o 10 proc. na produkcję poszczególnych branż w Polsce. Byłby on niemal do pominięcia, szacujemy, że obniżenie produkcji w polskim przetwórstwie wyniosłoby niespełna 0,1 proc. USA są odbiorcą tylko 3 proc. polskiego eksportu, nasz eksport do Stanów stanowi tylko 1,5 proc. PKB, więc bezpośredni wpływ wprowadzenia ceł na polski eksport i PKB byłby nieznaczny.

Żeby cła wprowadzone przez Trumpa na towary z UE miały istotny wpływ na wzrost gospodarczy w Polsce, musiałyby być bardzo wysokie. Wpływ ten będzie zależał zatem od skali ceł, a także tego, czy byłyby one branżowe czy en bloc, oraz reakcji kursu euro względem dolara oraz kursu złotego względem euro i dolara.

Komisja Europejska zapowiada mobilizację do 800 mld euro na zbrojenia w Europę i poluzowanie ram fiskalnych dla wydatków obronnych. Niemcy dogadują się ws. specjalnego funduszu wartego 500 mld euro i porzucają, w zakresie wydatków zbrojeniowych, bardzo ostrożne reguły fiskalne. Dochodzi do zmiany jakiegoś paradygmatu w jądrze UE, jeśli chodzi o podejście do długu? Plus: czy mimo to dalszy wzrost nakładów na obronność może być w Polsce kompensowany spadkiem nakładów w innych dziedzinach?

Ewidentnie w UE idziemy w kierunku poluzowania reguł fiskalnych. Kraje będą mogły więcej wydawać na obronność i nie mają być za to karane w ramach procedury nadmiernego deficytu.

Pamiętajmy, że Polska i tak już znacząco zwiększyła wydatki na cele wojskowe. Wzrost w relacji do PKB, w porównaniu z 2021 r., jest największy w NATO. Mamy zaplanowane bardzo duże zakupy sprzętu i myślę, że wydatki obronne nie zostaną już istotnie podniesione. Nie sądzę też, aby rząd starał się ograniczać wydatki w innych dziedzinach. Mamy już ścieżkę zwiększonych potrzeb pożyczkowych w średnim terminie i wyraźnego wzrostu długu do PKB, i ona została zaakceptowana przez rynki.

W marcu mamy wejść na tegoroczny szczyt inflacji w Polsce, w okolicach 5,5 proc. W jakim tempie będziemy z niego schodzić? I jak w związku z tym widzi pan funkcję reakcji Rady Polityki Pieniężnej?

Rzeczywiście, szczyt inflacji zobaczymy w marcu. Znaczący spadek nadejdzie w lipcu, ze względu na efekty bazy związane z cenami energii. Potem inflacja będzie utrzymywała się do końca roku na poziomie nieznacznie poniżej 4 proc.

NBP w swoich prognozach przyjmuje odmrożenie cen energii dla gospodarstw domowych od października, przy obecnych taryfach. To według szacunków banku centralnego podbiłoby inflację w czwartym kwartale względem trzeciego aż o 0,7 punktu procentowego (z 4,1 proc. do 4,8 proc. średnio kwartalnie).

My zakładamy, że zamrożenie cen energii zostanie przedłużone, i że taka ustawa pojawi się jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Przyjmujemy też, że wzrost cen energii w styczniu 2026 r. będzie nieznaczny. W związku z tym nasza prognoza przewiduje w dłuższej perspektywie stopniowy, acz powolny spadek inflacji w kierunku celu NBP (2,5 proc. – red.). W jego pobliżu, acz zapewne bliżej 3 proc., będziemy pod koniec 2026 r.

W naszym scenariuszu Rada Polityki Pieniężnej, wykazując oczywiście nieco dobrej woli, miałaby nieznaczną przestrzeń do obniżek stóp w drugiej połowie roku. Przewidujemy dwie obniżki, łącznie o 50 punktów bazowych. Natomiast gdyby ziściło się założenie NBP o silnym wzroście inflacji w czwartym kwartale, to scenariusz obniżek musielibyśmy odłożyć na przyszły rok. RPP, moim zdaniem, będzie się obawiała, że w warunkach przyspieszenia inwestycji, silnego popytu konsumpcyjnego i podwyższonej presji płacowej, takie odbicie inflacji będzie miało charakter proinflacyjny również poprzez kanał oczekiwań inflacyjnych i tzw. efekty drugiej rundy.

Rozmawialiśmy o – generalnie pozytywnych dla polskiej gospodarki – prognozach na najbliższe kwartały, ale chciałbym spojrzeć też dalej. Ostatnie 20 lat to okres dynamicznej konwergencji względem Europy Zachodniej. Jednocześnie część analityków – z różnych powodów, np. demograficznych – obawia się, że polska gospodarka za kilka lat może ugrzęznąć w stagnacji.

W naszych długookresowych symulacjach zakładamy, że w 2032 roku Polska dogoni Hiszpanię pod względem PKB per capita liczonego według parytetu siły nabywczej. Sądzę, że tempo wzrostu PKB, na poziomie nieco poniżej 3 proc. w dłuższej perspektywie da się utrzymać. Pozwoli ono dalej doganiać Zachód. Rzeczywiście czynnikiem hamującym tempo konwergencji będzie malejąca podaż pracy. I to w warunkach zamykającej się „śluzy” dla imigrantów zarobkowych. W świetle rządowej strategii migracyjnej oraz podejścia głównych partii politycznych można zakładać, że Polska nie będzie krajem masowej emigracji zarobkowej. Myślę, że przede wszystkim ze strony branży budowlanej – w której według naszych szacunków do końca 2026 r. zabraknie co najmniej kilkudziesięciu tysięcy pracowników – będzie presja na rząd, żeby przynajmniej czasowo poluzować reguły. Jednak moim zdaniem rząd nie będzie chciał tego zrobić na stałe. Dlatego o konwergencji polskiej gospodarki musimy myśleć bardziej przez pryzmat tempa wzrostu produktywności. Tutaj mamy kilka czynników, które dają nadzieję. Po pierwsze, niski poziom robotyzacji w przetwórstwie. Jest szansa, że on – wraz z wciąż relatywnie niskimi kosztami pracy – będzie mobilizował zagraniczny kapitał i pozwalał utrzymać dość szybki wzrost wydajności pracy. Drugim czynnikiem, którego wpływ na razie trudno precyzyjnie ocenić, jest sztuczna inteligencja. Mamy w Polsce duże zapóźnienie w jej wdrażaniu.

W jednym z niedawnych raportów zauważaliście, że stopień wykorzystania technologii AI w firmach 10+ w Polsce (5,9 proc.) jest niemal najniższy w UE, dwukrotnie niższy niż średnio w UE, wyższy tylko niż w Rumunii.

Stopień wdrożenia AI przez polskie firmy jest niski. Z tej renty zapóźnienia będziemy jednak korzystać, bo w obliczu niedoborów pracowników mobilizacja do wprowadzania rozwiązań podnoszących produktywność, będzie silna. Polska korzysta też z renty geograficznej. Przy poprawie klimatu inwestycyjnego to będzie sprzyjać napływowi długoterminowego kapitału do Polski, przy założeniu, że nie dojdzie np. do eskalacji konfliktu w Ukrainie. Moje doświadczenia są takie, że polskie firmy są bardziej „zwinne” niż przedsiębiorstwa z wielu krajów UE. Adaptują się do szoków szybciej, szybciej podejmują decyzje. Myślę, że to im pomoże w tych najbliższych latach, gdy trzeba będzie utrzymać się na rynkach, w warunkach rosnącej presji konkurencyjnej i braku znaczącej deprecjacji kursu złotego.

Jakub Borowski

doktor nauk ekonomicznych, to specjalista w zakresie polityki pieniężnej i integracji monetarnej. Jest głównym ekonomistą banku Credit Agricole oraz adiunktem w Katedrze Ekonomii II w Szkole Głównej Handlowej (w Zakładzie Makroekonomii i Ekonomii Sektora Publicznego). W latach 2002–2007 kierował Wydziałem Polityki Pieniężnej w Departamencie Analiz Makroekonomicznych i Strukturalnych NBP.

Gospodarka krajowa
Dobrowolny ZUS? Za żadne skarby. „Ekstremalnie nieracjonalne”
Gospodarka krajowa
MAP wytycza kierunek równościowych zmian
Gospodarka krajowa
Luzowanie unijnych reguł fiskalnych. Ile zyska Polska?
Gospodarka krajowa
"Trochę BUM". Tak niskiego bezrobocia jeszcze w Polsce nie mieliśmy
Gospodarka krajowa
800+ wyłącznie dla pracujących? Ekonomiści w większości są przeciwni
Gospodarka krajowa
Rewelacyjne dane o PMI Polski. Najgorsza w historii passa wreszcie przerwana