Panie ministrze, po co państwu wytwórnia porcelany w Bolesławcu? Świetne wzory. Pewnie świetnie daliby sobie radę na rynku jako firma prywatna.
Rozumiem, że to pytanie szersze, o prywatyzację. Uważam, że udział państwa w gospodarce i w niektórych firmach jest absolutnie konieczny. Są takie sektory, w których państwo powinno być obecne. Ale jak patrzę na nasze portfolio, to też zastanawiam się, czy powinniśmy być obecni we wszystkich tych spółkach i wszystkich sektorach. W tej chwili nie ma żadnych planów prywatyzacyjnych, ale na pewno jakiś ranking ważności jest. Warto przy tym pamiętać, że większość spółek w naszym portfelu to nie są spółki państwowe, lecz z udziałem Skarbu Państwu. To kluczowe rozróżnienie, bo my w większości tych firm nawet nie mamy większości. Jesteśmy dominującym akcjonariuszem, ale nie jesteśmy większościowym. Nie ma co ukrywać, że zwłaszcza w ostatnich ośmiu latach, corporate governance, to, w jaki sposób zachowywał się tam dominujący akcjonariusz, mogło być powodem tego, że inwestorzy nie mieli zaufania. Przewidywalność działań spółek była mniejsza i mniejsza była wiara w to, że zarządy, rady nadzorcze optymalizują wyniki finansowe i pozycje rynkowe. Inna ich funkcja była optymalizowana. To szkodziło spółkom, ale też giełdzie. I teraz jednym z moich głównych zadań jest poprawienie ładu korporacyjnego. To nie jest takie proste i zajmie czas. Musimy jednak odzyskać zaufanie inwestorów. Pracujemy nad tym, mówiłem o tym w zeszłym tygodniu na giełdzie.
Dzisiejsza opozycja mówi, że jak oni rządzili, spółki te miały bardzo dobre wyniki, a dziś jest znacznie gorzej, bo do rządzenia dorwali się nieudacznicy.
Gdyby bezczelność mogła latać, to cały PiS byłby dzisiaj na Księżycu. Mówienie dzisiaj, że wyniki w 2024 r. są winą zarządów, które – przypominam – w większości zaczęły działać dopiero w tym roku, zwykle kilka miesięcy temu, to bezczelność. Oczywiście oni pewnie wymieniliby zarządy i rady nadzorcze w jedną noc, ale my robiliśmy to stopniowo, zgodnie z wymogami korporacyjnymi. To, co dziś dzieje się w spółkach Skarbu Państwa, to zatem efekt rządów poprzedników, z tego biorą się te gorsze wyniki. Myśmy tu przyszli w dużej mierze do sprzątania. Weźmy Orlen. Jego zarząd robi odpisy w związku z inwestycją w Olefiny, w zasadzie powinien to jednak zrobić poprzedni zarząd, bo już w 2023 r. było wiadomo, że ta inwestycja jest niedoszacowana. Zresztą pierwsze przeszacowanie kosztów tej inwestycji zrobił sam PiS, i to z 8,3 mld zł na, bagatela, 25 mld zł. Teraz okazuje się, że to ciągle dalece za mało. Powiem więcej, mamy do czynienia z działaniem w recydywie. Widać to właśnie w Orlenie, gdzie poprzedni rząd PiS doprowadził do zakupu rafinerii w Możejkach, która do dzisiaj się nie zwróciła. Potem działali już sprawniej, bo wtedy straty wyniosły kilka miliardów złotych, a teraz kilkadziesiąt. I tak jest w zasadzie we wszystkich spółkach, gdzie zaczynamy sprzątać. Milion samochodów elektrycznych, dwie wieże w Ostrołęce, budowanie elektrowni węglowej w Puławach, projekt Polimery w Azotach, można tak wymieniać. To była megalomania bez kompetencji. I ta megalomania kończy się w wielu miejscach po prostu tragicznie, także dramatami społecznymi. Piramidalną więc bezczelnością jest, że ludzie, którzy rządzili osiem lat, nagle rozdzierają szaty, że my nie realizujemy ich projektów. Mieli osiem lat, żeby zacząć budowę CPK, jest puste pole. Mieli osiem lat na budowę elektrowni atomowej, jest puste pole. Mieli osiem lat na Izerę itd.
Czytaj więcej
– Wyniki spółek, w których państwo utrzymało kontrolę, wypadają słabo w porównaniu z firmami prywatnymi na warszawskiej giełdzie – mówi Marcin Zieliński, główny ekonomista FOR-u.
Uporządkujmy to. Zacznijmy od jednego z najważniejszych wyzwań, czyli od energetyki. Mamy wrażenie, że po ostatnich latach rządów jest z nią mniej więcej tak jak w dowcipie z czasów PRL o wprowadzeniu socjalizmu na Saharze, po którym zabrakło tam piasku. Co chcecie zrobić, żeby zapanować nad sytuacją?
To rzeczywiście jedno z największych wyzwań, jakie stoi przed państwem. Mamy bowiem spółki i bloki węglowe, przynajmniej w części nierentowne, które ze względu na ich spadające wykorzystanie w zasadzie powinno się wygaszać. Z drugiej strony jednak, jako państwo, jesteśmy zobowiązani do tego, żeby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne, czyli w uproszczeniu zapewnić nieprzerwane dostawy prądu dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw po społecznie akceptowanych cenach. I dlatego jeszcze przez co najmniej dziesięć lat przynajmniej część energetyki węglowej będzie musiała istnieć. Ona już pewnie będzie produkować coraz mniej energii, ale ta moc będzie musiała być dostępna w systemie na potrzeby operatora w sytuacjach braku energii ze źródeł odnawialnych. I to, co musimy zrobić, to opracować takie mechanizmy, które zagwarantują to po 2028, 2030 r. To absolutnie najbardziej palące zadanie. O mechanizmach utrzymywania mocy w systemie rozmawiałem w zeszłym tygodniu w Brukseli z naszymi europosłami: przedstawiłem im kwestie, które z naszego punktu widzenia należy podnosić w Parlamencie Europejskim. Jeśli te mechanizmy nie zostaną opracowane i zaakceptowane w UE, będziemy siedzieć przy świeczkach. I to absolutnie nie są żarty, bo niespełna dwa tygodnie temu mieliśmy sytuację, gdy w systemie brakowało mocy. Drugi raz w historii. Oczywiście większość z nas, a może wszyscy, zgodzi się, że chciałaby mieć energię ze źródeł ekologicznych, niskoemisyjnych. Natomiast tak się składa, że tego feralnego dnia po południu 97–98 proc. energii elektrycznej było w Polsce produkowane z węgla, ze źródeł emisyjnych.
Bo akurat nie wiało?
Tak. Specyfiką naszego regionu Europy jest to, że jak u nas nie wieje i nie świeci, to w zasadzie w krajach ościennych też nie wieje i nie świeci. I nie ma skąd sprowadzić energii. Niemcy w tym momencie 50 proc. energii elektrycznej produkowali ze źródeł konwencjonalnych. To jasno pokazuje, że przez kolejne dziesięć lat musimy utrzymywać energetykę emisyjną po to, żeby utrzymać moc w systemie. Innej możliwości po prostu nie ma.