W poniedziałek rano euro kosztowało niespełna 4,46 zł, najmniej od sierpnia, w porównaniu z około 4,54 zł w piątek. Złoty zyskiwał około 1,5 proc. W trakcie dnia ta zwyżka nieco stopniała, ale po południu euro wciąż kosztowało o kilka gorszy mniej niż w piątek. Pierwszy dzień po wyborach przyniósł więc przyspieszenie aprecjacji złotego, która trwała od początku października, gdy za euro było trzeba zapłacić ponad 4,60 zł.
Bliżej Unii Europejskiej
Aprecjacja naszej waluty z ostatnich tygodni była w dużej mierze związana z ogólnym wzrostem apetytu inwestorów na aktywa z rynków wschodzących. Ale jej początek zbiegł się z Marszem Miliona Serc, który pokazał rosnącą siłę opozycji. Stąd analitycy wiązali to zjawisko nie tylko z globalnymi czynnikami, ale też z rosnącym prawdopodobieństwem tego, że obóz Zjednoczonej Prawicy nie będzie w stanie utrzymać się u władzy przez trzecią kadencję.
Potencjalna zmiana rządu wpływa na kurs waluty z kilku powodów. Po pierwsze, zwiększa szanse na to, że nad Wisłę zaczną płynąć unijne fundusze na realizację KPO, i zmniejsza ryzyko, że Polska utraci tę część funduszy z regularnego budżetu UE na lata 2021–2027, której wypłaty powiązane są z przestrzeganiem zasad praworządności. Napływ środków w euro, które będą wymagały przewalutowania, będzie mechanicznie prowadził do umocnienia złotego, co rynek dyskontuje z wyprzedzeniem. Poprawia też, choć nieznacznie, perspektywy wzrostu polskiej gospodarki. Ekonomiści szacują zwykle, że odblokowanie KPO z czasem doda około 0,3 pkt proc. do rocznej dynamiki PKB. To pośrednio sprzyja polskiej walucie.
Kolejną przyczyną umocnienia złotego w reakcji na wstępne wyniki wyborów jest szansa na poprawę jakości zarządzania spółkami Skarbu Państwa. Notowania akcji tych firm na warszawskiej giełdzie wystrzeliły w poniedziałek do góry, w czym pomogli zapewne zagraniczni inwestorzy, którzy w ostatnich miesiącach polski rynek raczej omijali.