Czy Czesi są bogatsi niż Japończycy? W świetle statystyk to prawda. Od 2021 r. produkt krajowy brutto per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej u naszych sąsiadów z południa jest wyższy niż w Kraju Kwitnącej Wiśni. A według aktualnych prognoz MFW ta minimalna obecnie różnica do 2027 r. powiększy się do 7 proc. Zarazem intuicja podpowiada nam, że coś tu jest nie tak. Jedna ze światowych potęg gospodarczych, nieomal synonim postępu technologicznego, znana wszystkim z globalnych marek samochodów, maszyn i urządzeń elektronicznych, a także z długowieczności mieszkańców, nie może być biedniejsza niż kraj, przez który Polacy często przejeżdżają, nie mając bynajmniej wrażenia, że przenoszą się w przyszłość. A intuicja, jak się wydaje, ma tu pewną przewagę nad statystykami. Bogactwo, czy też dobrobyt, to fenomen wielowymiarowy, który łatwiej poczuć niż zobaczyć.
Gramy coraz lepiej...
Przypadek Czech to dobry punkt odniesienia dla zapewnień prezesa NBP Adama Glapińskiego, że Polska wkrótce będzie bogatsza niż niektóre z państw zachodniej Europy, które zwykle uważamy za kraje zamożne. Tę propagandę sukcesu szef banku centralnego uprawia od kilku miesięcy. Najbardziej kompletny harmonogram doganiania przez Polskę bogatych krajów przedstawił bodajże w styczniu, gdy powiedział, że za trzy lata dogonimy Hiszpanię, za pięć lat Włochy, a za osiem lat Francję. W marcu do tej listy państw, którym depczemy już po piętach, dołączył Wielką Brytanię. Trudno nie łączyć tego z niewiele wcześniejszą wypowiedzią Keira Starmera, lidera brytyjskiej Partii Pracy, który przestrzegał, że Wielka Brytania jest w zapaści i jeśli ten stan rzeczy się utrzyma, to do 2030 r. mieszkańcy tego kraju będą, średnio rzecz biorąc, ubożsi niż Polacy, a do 2040 r. dadzą się wyprzedzić także Bułgarom i Rumunom.
Glapińskiemu trudno odmówić racji, gdy mówi, że nie doceniamy tego, jakim sukcesem był dynamiczny i konsekwentny wzrost polskiej gospodarki w ostatnich dekadach. Rzadko uświadamiamy sobie, że stosując najpopularniejszą miarę poziomu życia, czyli właśnie produkt krajowy brutto w przeliczeniu na mieszkańca i z zachowaniem parytetu siły nabywczej, Polska nie ustępuje już istotnie krajom, które jeszcze dekadę temu uważaliśmy za inny świat. Nie ulega też wątpliwości, że gonimy państwa zachodniej Europy nieco szybciej niż większość krajów z naszego regionu. Gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej w 2004 r., miała PKB per capita PPP (czyli właśnie przeliczony tak, aby uwzględnić różnice w poziomie cen między krajami) na poziomie zaledwie 51 proc. unijnej średniej (biorąc pod uwagę dzisiejszy skład UE). Tylko cztery spośród 27 państw, które tworzą dzisiaj Unię Europejską, były wówczas mniej zamożne: Bułgaria, Litwa, Łotwa i Rumunia. Do 2010 r. wyprzedziliśmy jeszcze Chorwację, a dochód na mieszkańca był już w Polsce na poziomie 63 proc. średniej unijnej. W 2021 r. ten wskaźnik doszedł do 77 proc., a Polska przesunęła się na 19. miejsce w UE, wyprzedzając dodatkowo Grecję, Słowację, Węgry i Portugalię, ale też dając się wyprzedzić Litwie.
Czytaj więcej
Wcześniej pandemia, a dziś wojna w Ukrainie tworzą podstawy narodzin nowego kształtu światowego ładu gospodarczego i politycznego – mówi prof. Alojzy Z. Nowak, rektor Uniwersytetu Warszawskiego.