Jak uzasadnia Pan kwietniową podwyżkę stóp procentowych aż o 1 pkt proc.? Po co potrzebny był tak duży ruch, skoro w marcu jednym z argumentów na rzecz podwyżki stóp o 0,75 pkt proc. było gwałtowne osłabienie złotego, a od tego czasu sytuacja na rynku walutowym wyraźnie się uspokoiła?
Zaważyło kilka czynników. Z mojego punktu widzenia podwyżkę stóp procentowych o 1 pkt proc. uzasadniał dwucyfrowy i jednocześnie wyższy od oczekiwań odczyt inflacji w marcu (11 proc. rok do roku – red.). Był wyższy przede wszystkim za sprawą konsekwencji agresji Rosji na Ukrainę. Jednocześnie zwiększył prawdopodobieństwo wyższego niż wcześniej zakładano wzrostu cen w kolejnych miesiącach. Rada zadziałała więc tak, aby ograniczyć ryzyko utrwalenia się podwyższonej inflacji. Ważne były dla mnie także informacje o wzroście oczekiwań inflacyjnych konsumentów, o wzroście wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw, a także o tym, że koniunktura w Polsce pozostaje korzystna. Już na początku kwietnia wskazywały na to tzw. dane wysokiej częstotliwości, a ostatnio wysoki odczyt produkcji przemysłowej. Przesłanek za kwietniową podwyżką stóp procentowych było sporo, a „spinał" je moim zdaniem argument odwołujący się do mandatu stabilności cen: NBP jest zobowiązany do tego, by obniżyć inflację w średnim okresie.
Czy właściwa jest interpretacja, że większa od poprzednich podwyżka stóp w kwietniu oznacza, że szybciej dojdą one do docelowego poziomu, czy raczej należy uważać, że przesunęła ona w górę także ten docelowy poziom?
Proces decyzyjny odnoszący się do poziomu stóp procentowych powinien być moim zdaniem podporządkowany mandatowi NBP, tzn. dbałości o stabilność cen, choć trzeba mieć też na uwadze sferę realną i wzrost gospodarczy. Biorąc to pod uwagę, widzę jeszcze przestrzeń do podwyżek stóp procentowych. Odnosząc się zaś do kwestii ewentualnego docelowego poziomu stóp, to ja go sobie nie wyznaczyłem.
Czy kolejne tak duże podwyżki stóp, jak w kwietniu, są prawdopodobne?