Na rynku finansowym pojawiła się plotka, że jeśli Kazimierz Marcinkiewicz nie wygra wyborów na prezydenta Warszawy, będzie mógł, oczywiście toutes proportions gardees, sprawdzić się - jak niegdyś pewien Staszek z bajki o ministrze Kaczmarku - w biznesie. I to nie byle jakim; w grę wchodzą podobno posady w największych polskich spółkach - jak na byłego premiera przystało.
Marcinkiewicz zawsze doceniał rynek finansowy i pewnie "finansowy" elektorat, rozumiejąc jego wagę i siłę. Jako kandydat do ratusza idzie zresztą tym samym tropem. Stąd pewnie jego październikowe, kameralne spotkanie przy winie z Radą Młodych Przedsiębiorców. Skupia ona dynamicznych biznesmenów i menedżerów, w większości z imponującym doświadczeniem w świecie finansów, w tym o znanych dobrze na rynku nazwiskach (przykładowo: Filip Friedmann, Piotr Dubno, mecenas Marek Małecki, Jacek Olechowski czy Marcin Rywin). Są w tym gronie, oczywiście, także dyrektorzy, prezesi i właściciele firm giełdowych lub właśnie aspirujących do notowań giełdowych.
Od członków tego grona różni Marcinkiewicza z pewnością nie wiek, ale ekonomiczne osiągnięcia. Rada gromadzi "wybijających się przedstawicieli środowiska. (...) Ułatwia dostęp do kluczowych informacji tym, na których spadnie odpowiedzialność za dalszy rozkwit polskiej gospodarki i polskiego społeczeństwa". Jedno da się o nich powiedzieć na pewno - to ludzie nieprzeciętnego sukcesu w wymiarze finansowym.
Oczywiście, prezesowi Marcinkiewiczowi byłoby do Rady bliżej niż premierowi Marcinkiewiczowi.
W niegdysiejszym wywiadzie dla "Parkietu" ówczesny szef rządu mówił jednak otwarcie, że z inwestowaniem jest na bakier. Nawet kluczowe przedsięwzięcie - budowa własnego domu - poszło mu marnie. Nie jest to najlepsza rekomendacja dla menedżera. Z drugiej strony, skoro jednak nie była to przeszkoda, by powierzyć Marcinkiewiczowi stery rządu czy wystawić go w wyborach na prezydenta najbogatszego, a przy tym mocno niedoinwestowanego miasta w Polsce, to znaczy, że inne jego przymioty w ogólnym bilansie biorą górę. Jako premier i komisarz Warszawy Marcinkiewicz poradził sobie i spodobał się ludziom. Jako prezes też mógłby sobie dać radę, a przy tym przypaść do gustu akcjonariuszom. Mieliby przynajmniej gwarancję, że konto spółki pt. "wydatki zarządu" nie puchłoby od knajpianych rachunków, technologicznych czy motoryzacyjnych kaprysów i innych zabawek prezesów.