Jak wstępnie podaje resort zdrowia wszystkie długi wyniosły ponad 9,6 mld zł, a wymagalne 2,18 mld zł.

– Wydawało się, że w zeszłym roku, przy niewielkim wzroście wpływów do systemu publicznego, zadłużenie powinno rosnąć – uważa Andrzej Sośnierz, b. szef NFZ i poseł PJN. – To, że od kilku lat oscyluje ono wokół 9,6 mld zł, oznacza, że szpitale umieją oszczędzać, gdy mają mniej pieniędzy, ale folgują sobie, kiedy mają więcej.

– Skala zadłużenia całkowitego częściowo wynika ze wzmożonych inwestycji w służbie zdrowia, wymagalne pokazuje, czy szpitale wydłużają terminy płatności czy nie – mówi Adam Kozierkiewicz, niezależny ekspert.

Sytuacja poprawia się najszybciej tam, gdzie jeszcze kilka lat temu było najwięcej zadłużonych placówek: w Lubuskiem, na Dolnym Śląsku, w województwach łódzkim i pomorskim. – Cztery lata temu mój szpital był czwarty pod względem zadłużenia w Polsce, mieliśmy 150 mln długu. Zamieniliśmy go na wieloletni kredyt, część odsetek została umorzona – mówi Krystyna Barcik, dyrektorka szpitala w Legnicy.

Gorzej jest na tzw. ścianie wschodniej. W ub.r. dyrektorzy z Podkarpacia, Lubelskiego i Świętokrzyskiego alarmowali, że podział środków między województwa jest dla nich wyjątkowo niekorzystny: przyjmują znacznie więcej pacjentów, niż jest to określone w kontraktach z NFZ. aft, sylw,