Jeszcze w połowie lipca można było odnieść wrażenie, że wspinaczka głównych indeksów zdążyła przekonać ostatnich niedowiarków co do scenariusza „miękkiego lądowania” gospodarki USA. Teraz, po spadku S&P 500 o niemal 10 proc. od szczytu (w cenach śródsesyjnych), rynek żyje obawami przed recesją.

Jak ocenić taką gwałtowną zmianę zapatrywań? Skłaniałbym się ku tezie, że mamy do czynienia z przejściem od jednego ekstremum do drugiego. Najpierw takim ekstremum była nadmierna wiara w „soft landing”, mimo że przecież już w poprzednich raportach z rynku pracy widać było sygnały postępującego osłabienia. Już w maju stopa bezrobocia osiągnęła ponad 2-letnie maksimum, a w czerwcu znalazła się o kroczek od sygnału recesji wg reguły Sahm, który to sygnał teraz nagle ponoć tak przestraszył rynki.

Ale czy w ostatnich dniach Wall Street nie przeszła do drugiego ekstremum, skoro „indeks strachu” VIX w trakcie poniedziałkowych notowań znalazł się przejściowo powyżej 60 pkt, wartości widzianej tylko po wybuchu pandemii i po upadku Lehman Brothers? Zakładałbym, że kolejne tygodnie będą stały pod znakiem nerwowego poszukiwania stanu równowagi między tymi dwiema skrajnościami. Co do utrzymania się podwyższonej zmienności nie mam większych wątpliwości, skoro dopiero tak naprawdę zaczyna się najtrudniejszy sezon roku (sierpień-październik).