Poniedziałkowe wydarzenia rynkowe można zaliczyć do kategorii tych, które na długo zapadną w pamięć inwestorów. Zaczęło się od paniki na rynkach azjatyckich. Nikkei 225 stracił w poniedziałek ponad 12 proc. Po Azji przyszła pora na Europę. Tutaj również byliśmy świadkami bardzo mocnych spadków. WIG20 w ciągu dnia tracił na wartości nawet ponad 5 proc., niemiecki DAX spadał ponad 3 proc. Później swoje dołożyli również Amerykanie. Indeksy na Wall Street zaczęły dzień również od bardzo mocnego cofnięcia. Dość powiedzieć, że już w pierwszych minutach handlu S&P 500 tracił na wartości ponad 4 proc., a technologiczny Nasdaq 5,5 proc. Odpływ kapitału widać było również na rynku krypotwalut. Bitcoin w ciągu dnia tracił nawet 15 proc., zbliżając się tym samym do poziomu 50 tys. USD. Kapitał znów szuka bezpieczeństwa (w poniedziałek kierował się on m.in. w stronę franka, jena czy też amerykańskich obligacji skarbowych), bo boi się recesji w Stanach Zjednoczonych. Tę mają zwiastować m.in. dane z amerykańskiego rynku pracy, które ukazały się w piątkowe popołudnie. – Słabsze dane z gospodarki amerykańskiej przesunęły oczekiwania inwestorów w stronę obaw przed recesją. Ponadto bardzo dynamiczny spadek rentowności amerykańskich obligacji, w tym głównie na krótkim końcu krzywej, powoduje, że inwersja krzywej rentowności jest negowana, co historycznie było silnym sygnałem uprawdopodobniającym recesję – wskazuje Sobiesław Kozłowski z Noble Securities.
Na to wszystko nakładają się jastrzębi zwrot w wykonaniu Banku Japonii czy też napięta sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie. Rynek dostał kumulację negatywnych sygnałów, a pytanie, czy to początek prawdziwych rynkowych problemów, czy tylko chwilowa panika, wybrzmiało w poniedziałek wyjątkowo wyraźnie.
Po tak mocnych spadkach, jakich rynek doświadczył na starcie tygodnia, odreagowanie w górę byłoby czymś naturalnym, ale Daniel Kostecki z CMC Markets ostrzega, że próba łapania spadającego noża nie musi się pozytywnie zakończyć.
Obecny bieg wydarzeń do złudzenia przypomina sytuację z okresu lipiec–październik 2007 roku. Wtedy WIG spadł o 20 proc., aby jeszcze odbić korekcyjnie do października i następnie rozpoczęła się bessa. Z kolei S&P 500 w tym czasie ustanowił jeszcze nowy szczyt i dopiero po tym rozpoczęła się bessa. Teraz może być bardzo podobnie – uważa Kostecki.