Tegoroczny październik zapisuje się na kartach historii jako miesiąc, w którym rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich „zahaczyła” o 5 proc., poziom najwyższy od 2007 r. (aż trudno uwierzyć, że jeszcze dwa lata temu nie przekraczała... 1 proc.). Taki wzrost nie tylko pociągnął za sobą rekordowe straty inwestorów na rynku długu, ale też przyczynił się do przedłużenia przeceny na Wall Street, trwającej od początku sierpnia i będącej najdłuższym okresem wyprzedaży od roku.

Bez wątpienia czynnikiem ryzyka dla obligacji są perspektywy coraz większych emisji długu, koniecznych do pokrycia potrzeb pożyczkowych amerykańskiego rządu na rok przed wyborami prezydenckimi. Ale innym czynnikiem są też stopy procentowe. I akurat pod tym względem ostatni wzrost rentowności ma o tyle pozytywny efekt, że – prowadząc do zacieśnienia tzw. warunków finansowych – zwalnia Fed z konieczności dalszego podnoszenia stóp (a to oczekiwania na podwyżki przyczyniały się przecież do wyższych rentowności).

Uspokojenie rynku długu przydałoby się bez wątpienia rynkowi akcji, który teoretycznie powinien stopniowo wkraczać w najlepszy statystycznie sezon roku. Uśredniona ścieżka S&P 500 za ostatnie 40 lat ustanawia lokalny, sezonowy dołek pod koniec października, po czym rozpoczyna tradycyjny wzrost w końcówce roku.