Będą one o tyle istotne, że pozwolą dostroić oczekiwania rynku przed zbliżającym się posiedzeniem Fedu, zaplanowanym na 25–26 lipca. Dobra wiadomość jest taka, że główny wskaźnik inflacji CPI prawdopodobnie obniżył się w czerwcu jeszcze bardziej, w okolicę 3,1–3,2 proc. (rok do roku). Gdyby brać pod uwagę tylko tę liczbę, batalię z inflacją w USA można by już uznać w zasadzie za wygraną, ale dla Fedu bardziej liczą się dane o inflacji bazowej, czyli oczyszczonej ze zmian cen paliw i żywności. A ta, jak na razie, obniża się w mozolnym tempie. Przypomnijmy, że w maju wyniosła 5,3 proc. rok do roku (i 0,4 proc. miesiąc do miesiąca). W czerwcu spodziewane jest obniżenie się tego wskaźnika do 5–5,1 proc.

Gdyby z takimi danymi miała do czynienia nasza rodzima RPP, to już zapewne mielibyśmy serię obniżek stóp, skoro w Radzie trwa debata nad jesiennym, przedwyborczym poluzowaniem polityki, mimo że na razie inflacja bazowa w Polsce jest dwucyfrowa. Jednak Fedowi na razie daleko do tak gołębiego nastawienia, a wg aktualnych oczekiwań lipcowe posiedzenie przyniesie wzrost stopy procentowej w USA do 5,25–5,50 proc., czyli poziomu najwyższego od... 2001 r. Na razie amerykańska gospodarka relatywnie dobrze znosi skutki wysokich stóp procentowych, ale nie zapominajmy, że historycznie efekty uboczne serii podwyżek pojawiały się w pełnej okazałości dopiero wiele miesięcy po ich zakończeniu.