Odreagowanie w ostatnich dniach stycznia zdołało nieco poprawić wyjątkowo mizerny bilans stycznia na Wall Street, ale i tak pierwszy miesiąc roku zapisał się w statystykach jako jeden z najsłabszych na przestrzeni ostatnich dekad. Spadek S&P 500 o 5,3 proc. (a w trakcie miesiąca było to nawet -9,2 proc.) uplasował się – licząc od początku lat 90. XX wieku – na czwartej pozycji pod względem największych styczniowych przecen. Gorsze przypadki odnotowano w całym tym okresie tylko w latach 2009, 2008 i 1990. Czy miały one jakiś wspólny mianownik? Tak – pojawiały się albo przed recesją, albo w jej okolicy.

Na razie mówienie o groźbie recesji w USA w tym roku byłoby chyba grubą przesadą, ale styczniowy spadek przemysłowego wskaźnika ISM Manufacturing do poziomu najniższego od 14 miesięcy pokazuje, że perspektywa postępującego spowolnienia gospodarczego jest jak najbardziej realna. I choć ISM jest ciągle relatywnie wysoko (57,6 pkt), to jednak historyczną regułą ostatnich co najmniej kilkunastu lat było, że kiedy już wskaźnik zaczynał opadać ze szczytu koniunktury, potem w ostatecznym rozrachunku przynajmniej na chwilę lądował poniżej granicy 50 pkt, strasząc recesją.

Wydaje się, że rynek akcji będzie szukał przesuwającego się ciągle punktu równowagi między dyskontowaniem dalszego spowolnienia, zacieśnieniem polityki monetarnej przez Fed i skokami wskaźników nastrojów między poziomami wyprzedania i wykupienia.