Pomimo nie najlepszego startu, czwartkowa sesja zakończyła się optymistycznie. Indeks giełdowych blue chipów WIG20 zyskał 2,4 proc., nie udało się jednak dosięgnąć psychologicznej granicy 1500 punktów. Inwestorom sprzyjały drożejące surowce i dobre humory na rynkach zachodnich.
Po zamknięciu wczorajszej sesji WIG20 znalazł się 11 proc. powyżej dołka sprzed miesiąca. Z pominięciem końcówki ubiegłego roku, jest to najwyższa miesięczna stopa zwrotu od lutego 2008 roku. Nie jest to wprawdzie gigantyczne osiągnięcie, ale wpisuje się w wiele sygnałów, które pozwalają patrzeć w przyszłość z nutą optymizmu.
Wskaźniki wyceny spółek z warszawskiego parkietu zawędrowały w ostatnim czasie na poziomy niemal najniższe od początku stulecia. Średni stosunek ceny do wartości księgowej zanurkował poniżej poziomu jedności. Innymi słowy firmy z GPW warte są obecnie mniej niż posiadane przez nie majątki. Mało kto pamięta, że jeszcze niecałe dwa lata temu inwestorzy chętni byli płacić za spółki giełdowe przeciętnie trzykrotność wartości ich majątku.
Wyceny są obecnie niższe niż na dnie bessy, jaka zapanowała po pęknięciu internetowego bąbla. Dla porównania, długookresowa średnia C/WK na rynku amerykańskim (indeks S&P) to około 2,4. Poziomów wyceny, z jakimi mamy do czynienia na GPW, inwestorzy zza oceanu nie widzieli od 1982 roku.
Rekordowo niski jest również udział akcji w portfelach OFE. Wskaźnik ten w ostatnich latach okazywał się skutecznym barometrem przyszłej koniunktury na parkiecie. Na koniec lutego w portfelach przyszłych emerytów znajdowało się zaledwie 19 proc. akcji. Tak niewiele nie było ich od lat 90., czyli od początków formowania się systemu emerytalnego. Niski odsetek akcji świadczy nie tylko o morowych nastrojach zarządzających, ale również o sporym potencjale środków, które mogłyby stanowić impuls popytowy.