Trwająca od połowy lutego korekta wzrostowa na warszawskiej giełdzie ciągle mocno kontrastuje z "twardymi" danymi gospodarczymi. Opublikowane wczoraj najnowsze odczyty sprzedaży detalicznej (spadek rok do roku - pierwszy raz od kwietnia 2005 r., czyli od odreagowania po boomie związanym z akcesją Polski do UE) i stopy bezrobocia (wzrost do 10,9 proc.) potwierdzają jednoznacznie, że polska gospodarka może "otrzeć się" o recesję.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że kończący się I kwartał pod każdym względem będzie jeszcze gorszy niż i tak słaby IV kwartał ub.r. Naruszone zostały właściwie wszystkie fundamenty szybkiego wzrostu gospodarczego - eksport, produkcja przemysłowa, konsumpcja, inwestycje.
Rozbieżność między danymi makro a powrotem optymizmu na GPW pociąga za sobą kilka konsekwencji. Z jednej strony, istnieje ryzyko, że korekta zwyżkowa nie ma fundamentalnego uzasadnienia. Gdyby tak było, należałoby zakładać, że paliwem do wzrostu kursów jest jedynie zmęczenie dotychczasową przeceną, a takie paliwo musi się szybko wyczerpać. Z drugiej strony, skoro rynek rośnie mimo niekorzystnych danych, być może zakłada, że gospodarka sięgnęła już dna i teraz może być już tylko lepiej.
Odpowiedzi na pytanie o trwałość korekty na GPW o wiele łatwiej byłoby udzielić, gdyby analiza techniczna zasugerowała narodziny nowego trendu. Na razie mamy niestety ciągle tylko poszlaki, ale nie mocne "dowody". Taką poszlaką jest zachowanie oscylatora stochastycznego.
Wygenerowany przez ten wskaźnik przed niespełna tygodniem sygnał sprzedaży okazał się błędny i zaraz potem rynek z impetem ruszył w górę, a oscylator ponownie zaczął rosnąć (cofnął się do strefy wykupienia). Coś takiego ostatni raz zdarzyło się w lutym 2008 r. Choć nie był to oczywiście koniec bessy, to przez kolejne trzy miesiące rynek przynajmniej przejściowo nie spadał.