W ostatnich dniach popyt na warszawskiej giełdzie zdołał wiele zdziałać. Kluczowa pod tym względem była środa, kiedy wzmożone zakupy akcji popchnęły WIG grubo powyżej bardzo mocnego poziomu oporu, jaki stanowił szczyt z początku lutego (24 694 pkt intraday), pokrywający się w przybliżeniu z listopadowym dołkiem (24 702 pkt).
Jeśli dołożymy do tego fakt, że parę dni wcześniej indeks sforsował linię trendu spadkowego, wybiegającą ze szczytu z początku września 2008 r., oraz że odrobił ponad połowę strat powstałych w wyniku fali spadkowej trwającej od początku stycznia do połowy lutego, to widać wyraźnie, że pojawiły się sygnały przeradzania się zwykłej korekty bessy w trwalszy ruch w górę.
Tak poważnych sygnałów nie było przynajmniej od czasu, gdy inwestorzy w Warszawie i na świecie zaczęli sobie zdawać sprawę z tego, że wyglądający niewinnie kryzys na rynku ryzykownych pożyczek hipotecznych w USA przeistacza się w o wiele poważniejsze i wszechogarniające problemy gospodarcze. Cofnijmy się choćby pamięcią do sierpnia 2008 r.
W przeciwieństwie do obecnej sytuacji kupujący nie zdołali wówczas popchnąć WIG-u powyżej poprzedniego (styczniowego) dołka, co wkrótce zaowocowało najbardziej paniczną, jesienną, falą wyprzedaży.Bardzo istotne jest to, że zdolnością do szybkiej zwyżki wykazał się tzw. szeroki rynek, a nie tylko wąskie grono największych spółek. Indeksy sWIG80 czy mWIG40 odniosły podobne sukcesy w przebijaniu poziomów oporu, co WIG czy WIG20.
Nagłe przebudzenie popytu, które prowadzi do optymistycznych wniosków w perspektywie najbliższych miesięcy i pozwala mówić o średnioterminowym trendzie wzrostowym, jest jednocześnie przestrogą przed krótkoterminową korektą spadkową. 20-sesyjna zwyżka WIG-u sięgnęła w środę 19 proc., co jest tempem najszybszym od lipca 2006 r. Już wczoraj widać było objawy "zmęczenia" kupujących. Próby sprowokowania wyprzedaży mogą być częste w najbliższych dniach. Siła (lub jej brak) ewentualnych spadków powie coś więcej na temat determinacji strony popytowej.