W sposób ostateczny przekonał o tym potężny poniedziałkowy wzrost. Nie tylko swoją skalą (7,08 proc.) czy też faktem, że indeks szerokiego rynku znalazł się wówczas 23,4 proc. powyżej minimów bessy, ale konsekwencjami technicznymi tej zwyżki.

Długa biała świeca na wykresie dziennym S&P500 już sama w sobie stanowi "element blokujący" silniejszą realizację zysków. Jeżeli dodać do tego przełamanie bariery podażowej 790-805,22 pkt, którą tworzy 10-miesięczna linia trendu spadkowego poprowadzona po szczytach z 19 września 2008 r. i 9 lutego br. (790 pkt), psychologiczna bariera 800 pkt, dołek z listopada 2008 na wykresie w kompresji tygodniowej (800,03 pkt), 50-proc. zniesienie spadków w okresie styczeń-marzec br. (805 pkt) i dołek z 20 stycznia br. (805,22 pkt) to otrzymujemy silny sygnał kupna.

Dlatego też z pełną odpowiedzialnością można postawić tezę, że zapoczątkowane w marcu wzrosty na Wall Street mają średnioterminowy charakter. Nie sposób jedynie określić, czy będzie to silna, 2-3 miesięczna korekta trendu spadkowego, czy może jednak początek końca tego trendu.

Analiza techniczna wskazuje, że wiosną lub latem S&P500 powinien testować szczyt z początku listopada 2008 roku, czyli poziom 1005,75 pkt. Takie oczekiwania wspierają również czynniki fundamentalne. I to nie tak mgliste, jak nadzieje na ożywienie amerykańskiej gospodarki w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Zupełnie prawdopodobnie brzmią bowiem oczekiwania na to, że humory inwestorom mogą poprawiać m.in. dane z rynku nieruchomości w USA. Ostatnie, wyraźnie lepsze od prognoz informacje z tego rynku sugerują, że znalazł on dno. Zważywszy że obecny kryzys ma swe źródła właśnie na rynku nieruchomości, nawet chwilowa poprawa sytuacji może być pokaźnym źródłem popytowych impulsów dla amerykańskiego rynku akcji.