Ta, symbolizująca niepewność świeca, doskonale oddaje aktualny stan rynku. Stan pewnego zawieszenia pomiędzy dobrymi nastrojami wspieranymi przez powszechne nadzieje na to, że wszystko co najgorsze światowa gospodarka ma już za sobą, a silnie wykupionym rynkiem.
O tym, że obawy inwestorów o zbyt dużą dynamikę wzrostu mogą być słuszne, przekonuje chociażby prosta statystyka z poprzedniego miesiąca. WIG20 zamknął lipiec wynikiem 14,8 proc., pokonując jednocześnie ponad 70-proc. dystans od minimów z połowy lutego br. Ostatni raz indeks ów zanotował podobny wynik w lutym 2000 roku. Dokładnie miesiąc przed końcem hossy internetowej.
Obecnie, jeżeli możemy mówić o hossie, to co najwyżej o jej początku. I to przede wszystkim na gruncie analizy technicznej. Do takiego stwierdzenia uprawnia bowiem pokonanie przez WIG20 w czerwcu br. kilkunastomiesięcznej linii bessy. Tymczasem doświadczenie uczy, że trend wzrostowy powinien się rodzić w bólu, a nie w euforii. I takiego "giełdowego bólu" należy oczekiwać w najbliższych tygodniach, a niewykluczone, że nawet miesiącach. Dlatego, jakkolwiek jeszcze w sierpniu warszawska giełda może spróbować ostatni raz zaatakować tegoroczne maksima, to już należy przygotować się na nieco dłuższą realizację zysków.
Takie cofnięcie, które raczej przyjmie postać płaskiej korekty, niż gwałtownej przeceny, byłoby zrozumiałe z punktu widzenia czynników fundamentalnych. Dotychczasowy wzrost bazował bowiem na założeniu, potwierdzonym zachowaniem wskaźników wyprzedzających, że czołowe gospodarki świata wyjdą z dołka na przełomie 2009 i 2010 roku, natomiast polska gospodarka uniknie recesji.
Dlatego ewentualna kolejna fala zwyżek na giełdach, która prawdopodobnie byłaby ostatnią przed silnym cofnięciem w drugiej połowie 2010 roku, wymagać będzie przynajmniej częściowego potwierdzenia wspomnianych założeń przez twarde dane makroekonomiczne z Polski, Europy i Stanów Zjednoczonych.