Z czasem sytuacja zaczęła natomiast coraz bardziej przypominać rozwój wydarzeń z lat 2011/12 czy też 2015/16, kiedy to giełdy zdołały skutecznie otrząsnąć się z „minibessy", czyli spadku nieco przekraczającego umowny próg 20 proc.
Przykładowo w marcu ub.r. pisaliśmy, że globalny indeks giełdowy przebił linię trendu spadkowego, co umacniało analogię z poprzednimi dwoma epizodami wychodzenia z „minibessy". Wydaje się ciągle zasadne, by trzymać się tej analogii, skoro w grudniu ub.r. indeks poszedł za ciosem, pokonując dotychczasowy szczyt hossy (ze stycznia 2018).
Na jakim etapie jesteśmy? Jaki jest potencjalny zasięg obecnej fali hossy zanim nadejdzie kolejna „minibessa" (lub też bessa z prawdziwego zdarzenia jak w 2008 roku)?
Omawiana analogia uprawnia do konkretnych wyliczeń. Od dna „minibessy" indeks MSCI ACWI urósł o ok. 32 proc. (nie wliczając dywidend), zaś od czasu przebicia linii trendu spadkowego (III 2019) – o 13 proc. Tymczasem dla porównania w przypadku poprzednich dwóch epizodów było to odpowiednio 56–62 proc. oraz 36–39 proc. To oznaczałoby, że teoretyczny potencjał nadal istnieje (co rzecz jasna nie wyklucza korekt po drodze).