Kamil Cisowski, analityk DI Xelion
Ostatni tydzień lutego okazał się dla rynków akcji najgorszy od 2009 r., dla GPW w Warszawie nawet od 1994 r. Cementująca lawinę piątkowa wyprzedaż sprowadziła główny indeks ponad 15% w dół w ciągu zaledwie pięciu sesji. Dwucyfrowe straty poniosły też małe i średnie spółki. Na koniec dnia WIG20 spadł o 4,4%, mWIG40 o 2,8%, a sWIG80 o 3,3%. O ile w ostatnim przypadku można się spodziewać, że potencjalne odrabianie strat będzie relatywnie szybkie, dla dużych spółek rok 2020 z dużym prawdopodobieństwem będzie kolejnym zakończonym na minusie. Cała sytuacja może na pozór wydawać się absurdalna, zważywszy, że Polska wciąż czeka na pierwszy potwierdzony przypadek koronawirusa, ale warto zwrócić uwagę na sygnały spowolnienia widoczne już od początku stycznia i istotny czynnik różnicujący rynek krajowy od wielu zagranicznych - brak przestrzeni do luzowania polityki monetarnej, o ile RPP nie złamałaby de facto swojego mandatu, nakazującego walkę z najwyższym od lat CPI, któremu towarzyszy także wzrost oczekiwań inflacyjnych. O ewentualnej woli, by to zrobić dowiemy się zapewne wkrótce, członkowie RPP powinni znać w tym tygodniu marcową projekcję NBP.
Do piątkowego zachowania rynków określenie „chore" pasuje bardzo dobrze, czego najlepszym chyba przykładem jest dramatyczna przecena złota do poziomów poniżej 1580 USD za uncję, wywołana zapewne masowym delewarowaniem, w którym margin calle na instrumentach pochodnych opartych o indeksy i akcje zmuszały inwestorów do zamykania także innych pozycji. Po wynoszących od trzech do czterech procent spadkach na giełdach europejskich, Wall Street zaczynało dzień z bagażem dwuprocentowej przeceny, trzykrotnie podejmując próby odbicia. Po ostatniej, na finiszu sesji S&P500 zamknęło się 0,8%, ale już NASDAQ zdołał zakończyć dzień 0,01% nad kreską. 1,2% zyskała brazylijska BOVESPA. Żadne z tych wydarzeń nie mogłoby jednak mieć miejsca bez werbalnej interwencji szefa Fed w końcówce handlu, co odbierało trochę wartości zachowaniu rynku.
Potencjalny punkt zwrotny został zarysowany, choć zmasowana panika w mediach zagrażała odbiciu jeszcze po poniedziałkowym otwarciu w Azji. Notowania futures na amerykańskie indeksy przejściowo wróciły na poziomy piątkowych dołków, by następnie odbić, gdy swój kamyczek do ogródka dorzucił Haruhiko Kuroda krótkim komunikatem o tym, że Bank Japonii zrobi co trzeba, by ustabilizować rynek. Łatwo znaleźć w tym zapowiedź tego, co zobaczymy w tym tygodniu po stronie banków centralnych, a co zapewne nabierze kształtu wraz z rozpoczynającym się jutro od Banku Australii cyklem awaryjnych obniżek stóp na świecie.
Przed tygodniem, który zgodnie ze wskazaniami kontraktów futures rozpocznie się od wyraźnych wzrostów w Europie chciałbym zarysować kilka tez, które moim zdaniem będą kluczowe w perspektywie najbliższego miesiąca:
1) Pretekstem dla ostatniego załamania może być rozprzestrzenianie się epidemii na świecie, ale nie mogłoby ono mieć miejsca, gdyby wyceny na rynkach rozwiniętych nie były bardzo wyśrubowane. Teraz, gdy wg Factset wskaźnik forward P/E indeksu S&P500 wrócił do pięcioletnich średnich, ponownie oczekujemy popytu w USA, zwłaszcza, że np. fundusze emerytalne zwyczajnie będą musiały kupować amerykańskie akcje, by zbilansować struktury inwestycji po olbrzymich wzrostach wycen długu;