Stabilny i imponujący rozwój branży meblowej w minionej dekadzie sprawił, że zaczęliśmy traktować tę gałąź gospodarki wykorzystującą rodzime zasoby jako emblematyczny przykład naszej przedsiębiorczości, prawdziwą polską eksportową lokomotywę i narodową specjalność. W statystykach wciąż dzierżymy drugie miejsce po Chinach w gronie największych dostawców mebli na globalnych rynkach. Czy właśnie jesteśmy świadkami kresu sukcesów tego biznesu? Polska lokomotywa ostro hamuje...
Sytuacja jest poważna, drożyzna surowców, materiałów, energii robi swoje, na to wszystko nakłada się szybująca inflacja. W zeszłym roku wzorcowo wychodziliśmy z covidowych opałów, ale wojna za miedzą szybko ostudziła zapał i podcięła skrzydła przedsiębiorców. Z częścią niekorzystnych zjawisk Forte, jeden z największych producentów mebli w Europie, było w stanie sobie poradzić, na przykład korzystając z materiałów własnej produkcji, ale na inne sprawy nie mamy wpływu. Latem branżę osłabił prawie 40-proc. spadek zamówień na niektóre meblowe asortymenty, a co za tym idzie nurkująca sprzedaż. Można zresztą zrozumieć, że podstawowa, życiowa troska naszych detalicznych klientów, by cało z rodzinami przetrwać zimę, jest obecnie ważniejsza od wydatków na wymianę domowych sprzętów czy urządzenie altanki w ogrodzie. Na szczęście w ostatnich tygodniach rynek drgnął i jest nieco lepiej, ale oceniam, że w tym roku popyt na meble zmniejszy się o 30–40 procent.
Ma pan na myśli krajowy rynek?
Gdy oceniamy sytuację w branży, nie wolno nam popełniać błędu, odnosząc się wyłącznie do wewnętrznej sprzedaży. Dla polskich mebli rynek krajowy ma ułamkowe znaczenie. 90 proc. naszej produkcji trafia za granicę, liczą się zatem trendy globalne i zasady obowiązujące na kluczowym dla nas obszarze UE. Byłoby dobrze, gdyby o tym pamiętali zwłaszcza rządowi decydenci.
Politycy odpowiadający za polską gospodarkę powinni wiedzieć, że potężnym ciosem w branżę była na przykład bezprecedensowa koncentracja handlu meblami na zachód od Odry. Rządzą nim teraz pojedynczy gracze, istne molochy, tacy jak na przykład grupa GIGA, z którymi trudno negocjować ceny na partnerskich zasadach. A właściwie nie są w stanie tego robić wyjątkowo rozdrobnione polskie firmy. Forte przez trzy ostatnie dekady wywalczyło sobie nieco lepszą pozycję – w niektórych asortymentach udało się nam stworzyć własny rynek. Ale także dotykają nas negatywne konsekwencje totalnej zachodnioeuropejskiej kartelizacji.