Marek Szumowicz Włodarczyk, prezes Koszalińskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego, giełdowej firmy, która co roku przerabia na tarcicę 0,5 mln m sześc. okrągłego surowca, zazwyczaj wstrzemięźliwy w wypowiedziach dla prasy, nie kryje rozczarowania. Zamówień na wyroby ogrodowe i konstrukcyjne z drewna czy deski zaczęło ubywać już w kwietniu, a latem po prostu zanurkowały. – Sprzedajemy o 50–60 proc produktów mniej niż kiedyś – mówi. – Ludzie widać uznali, że przy obecnej drożyźnie i energetycznej zapaści ważniejsze są wydatki na pilniejsze potrzeby, czyli na ogrzewanie i żywność, niż altanki i tarasy. – Stolarka budowlana jeszcze schodzi, ale tylko dzięki zeszłorocznym kontraktom. Nowych umów na okna i drzwi nie przybywa – narzeka prezes KPPD.
Szybujące ceny biją w fundamenty biznesu
Przed nowym sezonem zakupowym na drewno z Lasów Państwowych przemysł wie jedno: będzie drożej, znacznie drożej. Ogłoszone właśnie przez LP zasady sprzedaży surowca to potwierdzają.
Ceny wyjściowe nawet w sprzedaży systemowej, dla stałych odbiorców państwowego drewna z tzw. historią będą wyższe o 30–40 proc. od ubiegłorocznych. Także w otwartych aukcjach, gdzie trafi w nadchodzącym sezonie 30 proc. pozyskanego w lasach surowca, minimalne ceny ustalono na horrendalnym poziomie – będą ok. jednej trzeciej wyższe niż w zeszłym roku.
– Najgorsza jest niepewność, na jakim poziomie zatrzymają się ceny transakcyjne – twierdzi Rafał Szefler, dyrektor Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego. Dyrektor stowarzyszenia, które skupia m.in. większość krajowych tartaków, przypomina, że zeszłoroczne doświadczenia były przykre: ceny tak poszybowały, że bardziej się opłacało sosnę sprowadzać z ceną 105 euro za m sześc. z Finlandii, Norwegii czy krajów bałtyckich – pamięta szef KPPD.
Jak będzie tym razem? – Trudno powiedzieć, bo na horyzoncie brak pomysłów na sensowne rozwiązania i choćby namiastkę normalizacji – stwierdza prezes Szumowicz.