24 osoby zdały ostatni egzamin na maklera papierów wartościowych, który odbył się w październiku. We wrześniu sześć osób zdobyło z kolei licencję doradcy inwestycyjnego. Nie są to liczby, które robią wrażenie. Przedstawiciele firm inwestycyjnych mówią wprost: jest problem z nowymi ludźmi, a praca czeka i może być jej jeszcze więcej.
Wieloletni problem
Jak podkreśla Paweł Cymcyk, prezes Związku Maklerów i Doradców, na liczbę ofert pracy dla maklerów i doradców w ostatnim czasie nie można narzekać.
– Osoby z licencją maklerską i doradczą pracują często jako analitycy przy tworzeniu rekomendacji inwestycyjnych, zajmują się doradztwem inwestycyjnym czy tradingiem. To poważne funkcje, a posiadacze licencji są potrzebni na finansowym rynku pracy. Uważnie monitorujemy cały finansowy rynek pracy i widzimy, że maklerów i doradców ostatnio szukają zarówno podmioty duże (jak BM BNP Paribas Bank Polska, Noble Securites, BM BDM), jak i mniejsze (Ostoja TFI, Amathus TFI, Ceres DI). Osoby z kilkuletnim doświadczeniem wpasują się w kilka ofert miesięcznie. Dodatkowo w ostatnich dwóch miesiącach szczególnie dobry czas mają specjaliści ds. ryzyka, na których widzimy zapotrzebowanie największe od kilku lat – mówi Cymcyk.
Problem leży jednak gdzie indziej. Dopływ nowych ludzi na rynek kapitałowy w ostatnich latach jest mocno ograniczony. Młodzi ludzie mają dziś w czym wybierać, a rynek kapitałowy również pod względem oferowanych wynagrodzeń zaczął ustępować innym branżom. Do tego wciąż mamy do czynienia z postrzeganiem rynku. – To problem, który nie pojawił się w ostatnim czasie – zwraca uwagę Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich, który podkreśla, że zaczął on narastać po antyreformie OFE z 2014 r. – Osłabiła ona reputację i atrakcyjność rynku kapitałowego jako miejsca pracy. Ludzie nie widzieli tam szans na rozwój i stąd wzięła się luka pokoleniowa. Rynek przestał być pierwszym wyborem młodych talentów, którzy dzisiaj szukają zatrudnienia w innych działach związanych z finansami – mówi Markiewicz.
Problem dostrzega także Cymcyk. – Również do nas docierają głosy pracodawców, że brakuje młodych osób z licencją chętnych do pracy. Dlatego w ofertach rekrutacyjnych coraz częściej umieszczane jest wymaganie „chęci podejścia do egzaminów licencyjnych”. Z perspektywy pracodawcy to komfortowa formuła, bo zwiększa pulę potencjalnych kandydatów oraz precyzuje ścieżkę rozwoju pracownika – mówi szef ZMiD.