W tych warunkach uwaga w naturalny sposób kieruje się ku inwestycjom alternatywnym. Choć poruszanie się w tym obszarze to niełatwy kawałek chleba, wymagający dużej wiedzy i umiejętności, to coraz bardziej aktywnie działają na nim kobiety. Nie bez powodu.

Wiele już napisano i powiedziano o specyfice inwestowania przez kobiety oraz o ich preferencjach w tej materii, choć twardych danych statystycznych na ten temat nie ma zbyt wiele. Nie ulega jednak wątpliwości, że „kobiece” inwestowanie różni się od stylu „męskiego”. W tym rozróżnieniu chodzi przede wszystkim o podejście do ryzyka oraz horyzont inwestycyjny, ale także o to, że kobiety w lokowaniu pieniędzy nie kierują się nade wszystko zyskiem, ale też dużą wagę przywiązują do dodatkowych cech wybieranych aktywów, czyli walorów estetycznych, artystycznych czy mówiąc bardziej ogólnie, do kryteriów emocjonalnych. Ze względu na bardziej niż w przypadku mężczyzn, konserwatywne nastawienie pań do ryzyka, akcje nie mają na ogół dominującej pozycji w ich portfelach. A jeśli już, to są to fundusze zapewniające relatywne bezpieczeństwo kapitału. Na rynku akcji od wybuchu pandemii mamy do czynienia z bardzo silnymi wahaniami, a więc następującymi po sobie kolejno okresami silnych przecen i dynamicznych wzrostów. Nie są to warunki chętnie przez kobiety akceptowane. Co więcej, podobnie dzieje się w przypadku uznawanego za bezpieczne inwestowania w obligacje. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, fundusze obligacji zamiast przynosić niezbyt imponujące, ale stabilne zyski, stały się źródłem strat o skali porównywalnej z tymi, które zdarzają się często w przypadku akcji. Na tych „bezpiecznych” rozwiązaniach można było stracić od kilkunastu do nawet 20 proc. W dodatku nie widać szans na rychłą stabilizację sytuacji i poprawę wyników na obu tych dominujących rynkach, czyli akcji i papierów dłużnych.

Teoretycznie, wspomniane długoterminowe nastawienie kobiet do inwestycji, powinno chronić ich portfele przed okresowymi, czy cyklicznymi wahaniami. Ale jeśli te wahania są tak silne, jak obecnie, a czynników ryzyka i niepewności jest nadal co niemiara, coraz bardziej intensywnie panie interesują się inwestycjami alternatywnymi, a w tym obszarze możliwości jest sporo. W ostatnich latach bardzo popularne stały się nieruchomości, zarówno jako atrakcyjna lokata kapitału w warunkach symbolicznego oprocentowania lokat, oferowanych przez banki, jak i w celu uzyskiwania dochodów z najmu. Od momentu nasilenia się inflacji i postępującego za tym zjawiska dynamicznego wzrostu stóp procentowych, blask tego rynku zdecydowanie przygasł. Relatywne zyski z najmu okazały się już nie tak wysokie, a w dodatku pojawiły się także czynniki ryzyka, w postaci obniżenia się popytu, a co za tym idzie, także dynamiki cen nieruchomości. Inną cechą rynku nieruchomości jest fakt, że inwestowanie na nim wiąże się z angażowaniem znacznych kwot, co utrudnia do niego dostęp oraz ogranicza możliwości dywersyfikacji.

Czas wzmożonej, wręcz najwyższej od dziesięcioleci inflacji, teoretycznie powinien sprzyjać wzrostowi cen złota. Tu jednak także sytuacja jest dość skomplikowana. Notowania kruszcu liczone w dolarach od początku roku zniżkują o 4 proc., a od 12 miesięcy o prawie 6 proc. Wysoka inflacja i perspektywa recesji w światowej gospodarce są skutecznie niwelowane wskutek agresywnego zaostrzania polityki pieniężnej, głównie przez amerykańską rezerwę federalną, a konkurencją dla złota staje się także związana z tą tendencją mocna zwyżka rentowności obligacji skarbowych. Które czynniki przeważą w dłuższym horyzoncie, na razie trudno przewidzieć. W dodatku ocena sytuacji na rynku zależy od punktu widzenia. Z perspektywy polskiego inwestora, wygląda ona zgoła odmiennie. Notowania złota przeliczane na naszą walutę od początku roku idą w górę o ponad 8 proc., co jest konsekwencją jej osłabienia się. Nie bez znaczenia jest również forma inwestowania w złoto. Wyniki są bardzo zróżnicowane w zależności od tego, czy inwestujemy poprzez fundusze, czy też w złoto w formie fizycznej. Generalnie uważa się, że najbardziej racjonalnym wyborem jest kupno sztabek lub monet. Z moich rozmów z członkiniami Klubu Inwestorek Indywidualnych oraz przebiegu licznych webinariów na ten temat wynika, że panie preferują raczej lokowanie pieniędzy w złotą biżuterię, oczywiście wysokiej jakości i pochodzącą od uznanych jubilerów bądź mającą wartość historyczną. Mówiąc „po babsku”, nawet jeśli nie da się na niej szybko i dużo zarobić, to przynajmniej można „zabłysnąć”. Podobnie jest z diamentami, choć ten rynek rządzi się nieco innymi prawami. Z punktu widzenia kobiet, walory estetyczne idą w parze z możliwością osiągnięcia zysku z długim terminie, bądź też przekazania precjozów następcom.

Trudnym, wymagającym dużej wiedzy, doświadczenia i kontaktów w gronie specjalistów, właścicieli galerii oraz marchandów, jest rynek dzieł sztuki. Jedną z jego cech duża różnorodność, jeśli chodzi o rodzaj obiektów. Obejmować one mogą zarówno zabytkową lub artystyczną porcelanę, meble i inne przedmioty wyposażenia wnętrz, jak i rzeźby, choć przede wszystkim utożsamiany jest on z obrazami. We wszystkich przypadkach bardzo istotną cechą jest łączenie celów inwestycyjnych z estetycznymi. Nawet jeśli nie uda się ich sprzedać z zyskiem, to przez długie lata mogą cieszyć oko zarówno ich posiadaczy, jak i gości. Niemniej ważny jest fakt, że wbrew pozorom nie jest to rynek aż tak bardzo elitarny, a tym bardziej wymagający dysponowania dużymi zasobami finansowymi. Wiele cennych, a jednocześnie pięknych przedmiotów można kupić już za kilkaset złotych.