Na przełomie roku zgodził się pan na podniesienie cen prądu dla gospodarstw domowych. Natomiast już w lutym wszystkie cztery koncerny, a więc PGE, Tauron, Enea i Energa, zawnioskowały o kolejne podwyżki, i to znaczące. Na to się pan nie zgodził. Dlaczego?
Można powiedzieć, że nasze postępowania z przełomu roku się nie zakończyły. Te wnioski, które pojawiły się w lutym, były tak naprawdę kontynuacją poprzednich postępowań, w ramach których rzeczywiście zgodziliśmy się na pewne podwyżki, ale nie spełniliśmy w pełni oczekiwań firm energetycznych.
A jakie to były oczekiwania?
Pierwotnie firmy chciały podnieść cenę samej energii elektrycznej o 40 proc. My natomiast szeroko patrzymy na proces taryfowania, analizujemy, jak funkcjonuje rynek, jak firmy kontraktują się na giełdzie i poza giełdą. Następnie na ten szeroki obraz rynku nakładamy oczekiwania przedsiębiorstwa, porównujemy je z innymi podobnymi firmami. Co ważne, to przedsiębiorca kalkuluje taryfę, a prezes URE ją ocenia, analizuje, czy uwzględnione przez firmę koszty są rzeczywiście uzasadnione. Musimy przy tym pamiętać, że to na przedsiębiorstwach energetycznych spoczywa obowiązek dbania o ochronę interesów odbiorców przed nieuzasadnionym wzrostem cen w taryfach. Natomiast powinnością regulatora jest równoważenie interesów firm energetycznych i odbiorców. Sytuacja, jaką obserwowaliśmy na rynku w I i II kwartale tego roku, upewniła nas w przekonaniu, że nie ma uzasadnienia do kolejnych wzrostów cen energii. Tym bardziej że pandemia spowodowała ogromne zmiany na rynku i wpłynęła na dostępność energii w bardziej atrakcyjnych cenach.