Tematem numer jeden na rynku jest „Bezpieczny kredyt”, który obowiązuje od początku lipca. Jak te pierwsze tygodnie wyglądały w waszych biurach sprzedaży?
Widzimy bardzo duży ruch, zainteresowanie programem jest nawet większe, niż się spodziewaliśmy, znacznie większe. To dobrze, bo właściwie wszystkie mieszkania z naszej oferty – to 3 tys. sztuk – kwalifikują się do programu, przygotowujemy kolejne projekty. Patrząc, co się dzieje na rynku, spodziewamy się, że sprzedaż wróci do 300 lokali miesięcznie i zakładam, że przez najbliższe półtora roku, dwa lata, to będzie bezpieczny okres. Mamy lokale dla beneficjentów rządowego programu i mieszkania z wyższej półki. Jeszcze trzy miesiące temu – po dość słabym I kwartale – zakładaliśmy, że w całym roku sprzedamy 2–2,2 tys. mieszkań, w tej chwili oczekiwałbym 2,9–3 tys., a w przyszłym – jeśli sprzedaż utrzyma się na poziome 300 miesięcznie, możemy wskoczyć na poziom 3,5–4 tys. Tak to oceniamy – sytuacja na rynku zmieniła się diametralnie.
Złożyło się na to kilka rzeczy. Przede wszystkim mamy bardzo dużą i zdywersyfikowaną ofertę – mówiłem wcześniej, kiedy sprzedaż wyhamowała, że wolimy budować na zapas niż zmniejszać aktywność, bo to zaprocentuje w przyszłości. Teraz rynek jest napędzany przez „Bezpieczny kredyt”, poza tym jest oczekiwanie, że stopy procentowe zaczną spadać, co zachęca do zaciągania standardowego kredytu – wiara w taki scenariusz jest większa. Generalnie nastroje się poprawiły – może już o tym się nie mówi, ale jeszcze niedawno cała Europa żyła w strachu odnośnie do cen energii. Prąd podrożał, ale nie drastycznie. Gaz, po dramatycznym wyskoku, potaniał. Węgla miało zabraknąć – a jest go za dużo i jest coraz tańszy.
Faktycznie mówił pan, że mimo spowolnienia będziecie budować – najwyżej na zapas. Ale jak spojrzymy na szeroki rynek, to popyt wyraźnie odbija, a podaż niekoniecznie. Z czego wynika, że nie ma takiej szybkiej automatycznej odpowiedzi deweloperów?
Są trzy powody – bardzo konkretne, bardzo mocne. Po pierwsze, pieniądz cały czas jest drogi – i trudno dostępny. Banki wciąż niechętnie udzielają finansowania na inwestycje deweloperskie, szczególnie mniejszym podmiotom. Atal ma środki własne, pozyskuje kapitał z obligacji, ma wsparcie głównego akcjonariusza – a więc z powodzeniem może funkcjonować. Natomiast rynek średniej wielkości firm praktycznie zamarł.