Za nami kolejna podwyżka stóp procentowych, popyt na kredyty mieszkaniowe pikuje, produkcja mieszkań wyraźnie się kurczy, transakcji jest coraz mniej i kupują głównie posiadacze gotówki. Dokąd zmierza rynek?
Powiedziałbym, że mamy bardzo poważny problem, który wykracza już poza wąsko rozumiany rynek mieszkaniowy – czyli układu tych, którzy mieszkania chcą sprzedać, i tych, którzy chcą je kupować. To, co w tej chwili dzieje się z rynkiem – mocny spadek popytu, a w ślad za tym podaży – grozi nam bardzo gwałtownym wyhamowaniem skali budownictwa wielorodzinnego w kraju na dość długo. Będzie to mieć wiele negatywnych konsekwencji, jak kurczenie się zatrudnienia w sektorze deweloperskim, a także uderzenie w branżę budowlaną, wykończeniową, w sektor bankowy – sprzedający kredyty. I te konsekwencje będą trwać dość długo, bo to nie jest kwestia kilku kwartałów. Jak cały ten potencjał skurczy nam się o ponad połowę, to odbudowa tego zajmie bardzo długo. Popatrzmy, co się wydarzyło w sektorze lotniczym i jak długo trwa dochodzenie tego sektora do siebie.
Rynek zwalnia, a potrzebujemy więcej mieszkań niż jeszcze pół roku temu: po pierwsze, do Polski napłynęli uchodźcy z Ukrainy i pewna część będzie u nas chciała zostać dłużej, a po drugie, rośnie zapotrzebowanie na wynajem, bo część osób nie stać już na zaciągnięcie kredytu lub jego obsługę.
Mamy zatem zwiększone zapotrzebowanie na wynajem, a ten rynek to wciąż domena inwestorów indywidualnych, z których część wypadła z rynku jako kupujący. Czy PRS może w takiej sytuacji mocniej zaistnieć? W czasie boomu na rynku detalicznym deweloperzy nie za bardzo chcieli budować dla inwestorów instytucjonalnych – a teraz?