Przypadek Hiszpanii nie daje argumentów

Kraj z Półwyspu Iberyjskiego jest przykładem, że rynek pracy trzeba liberalizować, a nie że jego liberalizacja prowadzi do wzrostu bezrobocia.

Publikacja: 05.05.2013 07:00

Przypadek Hiszpanii nie daje argumentów

Foto: Bloomberg

W ostatnim czasie podczas posiedzenia Komisji Trójstronnej podjęto dyskusję na temat projektu ustawy przewidującego wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy do roku. Jest to rozwiązanie podobne to tego, jakie przyjęto w ramach pakietu antykryzysowego w 2009 r., a jego celem jest umożliwienie pracodawcom elastycznego kształtowania czasu pracy – redukowanie go podczas spowolnienia, kiedy zamówień i pracy jest mniej, a zwiększanie w czasie ożywienia, kiedy rośnie liczba zamówień, co wymaga większego nakładu pracy (liczba godzin pracy miałaby się zgadzać w rozrachunku rocznym). Moim zdaniem jest to rozwiązanie korzystne zarówno dla pracodawcy, bo umożliwia mu dopasowanie kosztów pracy do popytu na produkty, jak i dla pracobiorcy, bo zmniejsza się ryzyko, że zostanie zwolniony ze względu na trudną sytuację gospodarczą. Wydaje się, że takie rozwiązanie powinno zostać wprowadzone wcześniej, ale i tak lepiej późno niż wcale, bo sytuacja gospodarcza jest wciąż niepewna.

Projekt ustawy spotkał się ze znaczącą krytyką, m.in. ze strony związków zawodowych. Jednym z krytyków jest Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność", który w trakcie obrad Komisji Trójstronnej wypowiedział się jednoznacznie przeciwko wprowadzaniu elastycznego czasu pracy oraz za zlikwidowaniem umów na czas określony (i umów cywilnoprawnych), argumentując to tym, że te środki prowadzą do wzrostu bezrobocia, czego najlepszym przykładem jest Hiszpania, najbardziej elastyczny rynek pracy w Europie i jednocześnie kraj o najwyższym bezrobociu w Unii. W jednym Piotr Duda ma rację – hiszpańskie bezrobocie faktycznie osiągnęło jeden z najwyższych poziomów w Europie (w lutym 26,3 proc., podczas gdy w Polsce i średnio w Unii Europejskiej wynosi około 11 proc. – według porównywalnej metodologii BAEL). Ale Hiszpania jest raczej przykładem, że rynek pracy należy liberalizować, a nie, że jego liberalizacja prowadzi do wzrostu bezrobocia, co postaram się udowodnić poniżej.

Hiszpania – liberalny rynek pracy?

Hiszpania rzeczywiście wprowadziła ostatnio zdecydowane reformy nacelowane na uelastycznienie rynku pracy. Warto jednak podkreślić, że wysiłek reformatorski podjęto w odpowiedzi na gwałtowny wzrost bezrobocia, a nie wzrost bezrobocia nastąpił wskutek uelastycznienia rynku pracy, związek przyczynowo-skutkowy jest zatem odwrotny, niż sugeruje to Piotr Duda. W 2008 r., czyli na progu kryzysu, hiszpański rynek pracy był drugim najbardziej usztywnionym w Unii Europejskiej (wykres 1).

Hiszpanie odziedziczyli rozbudowany system ochrony zatrudnienia po generale Franco. W zasadzie przetrwał on w niezmienionej postaci aż do kryzysu w 2008 r. Nie będę wymieniał wszystkich jego charakterystyk, ale warto pokazać najistotniejsze elementy. Na przykład pracodawcy w zasadzie nie mogli swobodnie kształtować płac i czasu pracy pracownika zatrudnionego w ramach umowy na czas nieokreślony, bo byli zobowiązani przez ustalenia układów zbiorowych. Ponadto zwolnienie pracownika było bardzo kosztowne. Pracownik, który uważał, że został zwolniony niesłusznie, mógł odwołać się do sądu pracy. Jeśli sąd przyznał mu rację (a tak z reguły się działo), to pracownikowi przysługiwała odprawa w wysokości do 3,5 rocznych pensji. Dodatkowo firma musiała wypłacać pensję podczas procesu. Doprowadziło to do kuriozalnej sytuacji, w której firmy zwalniały pracowników i od razu przyznawały im status „niesłusznie zwolnionych" (oraz wysokie odprawy), żeby uniknąć kosztownego procesu. W 2009 r. aż 65 proc. zwolnień było „niesłusznych" (mimo szalejącego kryzysu, który, wydawać by się mogło, stanowi dla zwolnień całkiem dobre uzasadnienie).

Rola związków zawodowych

Znaczna część hiszpańskich pracowników zatrudnionych w ramach umów na czas nieokreślony brała udział w układach zbiorowych (około 60 proc. w 2008 r.). Większość (około 90 proc.) układów zbiorowych była zawierana na poziomie sektora lub regionu (taki typ koncentracji ustaleń jest uznawany przez ekonomistów za najmniej sprzyjający dla wzrostu gospodarczego), a nawet firmy nieuczestniczące w negocjacjach musiały przyjmować warunki ustalone odgórnie (w zasadzie mogły od nich odstąpić tylko wtedy, gdy zaproponowały swoim pracownikom jeszcze lepsze warunki). Charakterystyczną cechą tych układów była ich tak zwana „ultraaktywność": jeśli w kolejnych latach strony nie dogadały się, to poprzednie ustalenia bezterminowo pozostawały w mocy. W praktyce oznaczało to, że niemożliwe stawało się odbieranie pracownikom i związkom zawodowym uzyskanych przez nich przywilejów, nawet w obliczu kryzysu gospodarczego. Układy zwykle zakładały waloryzację płac na podstawie inflacji z poprzedniego okresu. Co ciekawe, jeśli stopa inflacji w bieżącym okresie ostatecznie okazywała się wyższa od tej przyjętej jako podstawa waloryzacji, to pensje rewidowano w górę. W drugą stronę ta zasada nie działała. Była to niewątpliwie jedna z przyczyn, dla których koszty pracy w Hiszpanii rosły zbyt szybko, co doprowadziło do utraty przez to państwo międzynarodowej konkurencyjności i stało się zarzewiem kryzysu (system indeksacyjny sprawił, że w kryzysowym 2009 r. płace realne wzrosły najmocniej od kilku lat!).

Nieudane próby reform

Usztywnienie kontraktów na czas nieokreślony spowodowało niechęć pracodawców do kreowania nowych miejsc pracy: w latach 1976–1983 zatrudnienie stopniowo spadało mimo rosnącej populacji. W 1984 r. podjęto próbę uelastycznienia rynku pracy. Rząd postanowił spopularyzować umowy czasowe, ograniczone wówczas tylko do prac sezonowych, ale niespętane rygorystycznymi przepisami opisanymi powyżej. Rozszerzenie możliwości stosowania umów czasowych na wszystkie typy prac spowodowało gigantyczny wzrost zainteresowania tymi kontraktami i wzrost liczby kreowanych miejsc pracy (między 1984 a 1990 r. zatrudnienie wzrosło o około 2 mln, a współczynnik zatrudnienia o około 3 pkt proc.). O ile w 1983 r. na kontraktach czasowych pracowało około 11 proc. pracowników, w 1990 r. udział ten wzrósł do około 35 proc. (i na takim mniej więcej poziomie utrzymał się do kryzysu w 2008 r.). Takie rozwiązanie spowodowało jednak znaczną dualizację rynku pracy – niektórym pracownikom nie można było zmienić czasu pracy, pensji i w zasadzie zwolnić, a pozostałych można było zwolnić praktycznie z dnia na dzień. W związku z tym firmy reagowały na cykl gospodarczy znacznymi zmianami liczby zatrudnionych na umowy określone. Skutek był taki, że względna zmienność zatrudnienia w porównaniu ze zmiennością PKB była w Hiszpanii najwyższa wśród wszystkich państw OECD. Najwyższe było również skorelowanie zatrudnienia i PKB. To oznacza, że wahania koniunktury były bardziej dotkliwe z punktu widzenia rynku pracy. Duża zmienność liczby zatrudnionych na czas określony oznaczała także, że pracodawcom mniej opłacało się w nich inwestować i z reguły kierowani byli do prac wymagających niższych kwalifikacji. Na takich umowach pracowali zwykle młodzi i imigranci.

Zmiany regulacji wprowadzone w latach 80. pozwoliły na szybki wzrost zatrudnienia, ale doprowadziły do zniekształceń rynku pracy, tworząc dwoisty twór składający się z „pariasów" i „świętych krów". Hiszpanie już jakiś czas temu doszli do wniosku, że nie tędy droga – zamiast liberalizacji jednej klasy umów o pracę, powinni zliberalizować wszystkie typy i nadać im podobny stopień ochrony zatrudnienia. Badania sugerują, że optymalny jest średni poziom ochrony zatrudnienia – taki, przy którym pracownik nie musi każdego dnia obawiać się zwolnienia, a pracodawca może w razie potrzeby ograniczyć zatrudnienie bez ponoszenia nadmiernych kosztów. Niestety, położenie tego złotego środka nie jest znane. Kolejne reformy (także zakładające zmniejszenie roli związków zawodowych) były wprowadzane w latach 1994, 1997, 2001, 2002, 2006, 2010 i 2012 (w zasadzie dopiero tę ostatnią można określić mianem zdecydowanej i kompleksowej). Twierdzenie, że Hiszpania ma najbardziej elastyczny rynek pracy w Europie, jest fałszywe, podobnie jak oparty na takim założeniu wniosek, że uelastycznienie rynku pracy prowadzi do wybuchowego wzrostu bezrobocia.

W zasadzie dopiero teraz Hiszpania zaczęła prawdziwie uelastyczniać swój rynek pracy i należy mieć nadzieję, że w ciągu kilku lat pojawią się pozytywne efekty wprowadzonych tam rozwiązań. Czy ten kraj uniknąłby wzrostu bezrobocia, gdyby wprowadził te reformy wcześniej? Możliwe, że skutki spowolnienia byłyby mniej dotkliwe, ale należy pamiętać, że najwięcej miejsc pracy zlikwidowano w budownictwie. Sektor ten był przerośnięty wskutek boomu przedkryzysowego i znacząca korekta jego wielkości była w zasadzie nieunikniona.

Jaka reakcja na kryzys

Pokażmy mechanizm reakcji firmy na spowolnienie gospodarcze na przykładzie proponowanego przez rząd uelastycznienia czasu pracy – można założyć, że w obliczu znacznego spowolnienia i spadającej produkcji pracodawcy chcieliby zredukować czas pracy, ale zachować doświadczonych pracowników, by w razie odbicia firma mogła szybko wejść na wysokie obroty. Co w takiej sytuacji mógł zrobić hiszpański przedsiębiorca? Nie mógł ograniczyć czasu pracy pracowników zatrudnionych na czas nieokreślony. W związku z tym zwalniał pracowników zatrudnionych na czas określony. Co ciekawe, mimo znacznego spadku liczby pracujących w czasie kryzysu (od IV kw. 2007 r. do IV kw. 2012 r. zatrudnienie spadło o około 16 proc.) czas pracy na osobę pracującą wzrósł (o około 2 proc.), i to najmocniej w strefie euro (wykres 2). Można na tej podstawie domniemywać, że pracownicy, którzy zachowali swoje etaty, byli obciążani częścią obowiązków tych zwolnionych. Co by było, gdyby hiszpański pracodawca nie mógł nikogo zwolnić ani ograniczyć nikomu pensji, czyli gdyby wszyscy byli zatrudnieni na czas nieokreślony? Najpewniej musiałby zbankrutować i wszyscy pracownicy poszliby na bruk. Istnienie umów na czas określony pozwoliło ocalić część etatów. Gdyby umów na czas określony nie było (a tego domaga się Piotr Duda), tylko elastyczność umów na czas nieokreślony mogłaby ją zastąpić w charakterze mechanizmu dostosowawczego. Warto podkreślić, że w niektórych państwach strefy euro (np. w Austrii, Estonii) dostosowanie dokonało się właśnie przez kanał ograniczania czasu pracy (wydaje się, że jest to mechanizm pozwalający na zmniejszenie wahliwości zatrudnienia). W uproszczeniu można powiedzieć, że gdyby czas pracy na pracownika został w Hiszpanii uelastyczniony i mógł być ograniczony w podobnej skali jak w Austrii czy Estonii, to pracę mogłoby zachować 1,3 mln osób. Czy zatem Piotr Duda, domagając się jednocześnie zlikwidowania umów na czas określony oraz zrezygnowania z uelastyczniania umów na czas nieokreślony, chciałby skierować polski rynek pracy na ścieżkę hiszpańską sprzed ostatnich reform?

Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Giełdowy roller coaster
Analizy rynkowe
Ile jest jeszcze miejsca na rotację kapitałów z USA do Europy?
Analizy rynkowe
Ukraińskie spółki tanieją, wojskowe drożeją. Czyli pokłosie kłótni w Gabinet Owalnym
Analizy rynkowe
Siła złotego przełoży się na wyniki spółek. Kto zyska, a kto straci?
Analizy rynkowe
Złoty utrzymuje się na wzrostowej fali
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Na Wall Street korekta, w Europie wzrosty