Amerykański Fed postanowił rozpocząć w październiku redukcję sumy bilansowej wynoszącej aż 4,5 bln USD. Zacznie skromnie: od pozbywania się co miesiąc aktywów wartych 10 mld USD (z czego 60 proc. ma przypadać na obligacje, a 40 proc. na instrumenty MBS). W ciągu trzech lat suma bilansowa może zostać zmniejszona do około 3 bln USD, czyli poziomu z 2011 r. Nie wiadomo jednak, kiedy Fed skończy ten proces, nazywany „odwrotnym QE". Można uznać, że to początek końca epoki. Zwłaszcza że Europejski Bank Centralny ma w październiku podjąć decyzję w sprawie dalszego ograniczania swojego programu QE (zmniejszonego w kwietniu z 80 mld euro miesięcznie do 60 mld euro miesięcznie). Dwa kluczowe banki centralne przykręcają więc globalnym inwestorom kurki z finansową płynnością.
Ameryka znów w grze
W reakcji na decyzje Fedu umacniał się dolar i rosły rentowności amerykańskich obligacji. W czwartek po południu za 1 USD płacono 3,60 zł, podczas gdy dzień wcześniej 3,55 zł. Kurs EUR/USD zszedł do 1,19. Rentowność amerykańskich dziesięciolatek wzrosła do 2,27 proc. Na giełdach nie widać było jednak gwałtownych reakcji. Amerykańskie indeksy znów ustanowiły nowe rekordy, a wiele indeksów w Europie lekko zyskiwało. Inwestorzy spodziewali się już od dłuższego czasu, że Fed na jesieni zacznie ograniczać sumę bilansową. Większym zaskoczeniem były dla nich projekcje Fedu mówiące o bardzo prawdopodobnej podwyżce stóp w grudniu.
To powinno skutkować dalszym umocnieniem amerykańskiej waluty. – Inwestorzy mają teraz sporo do „przetrawienia", gdyż budowana przez całe lato strategia porzucania dolara straciła swój najsolidniejszy filar. Przy akompaniamencie rosnących rentowności obligacji skarbowych USA główne uderzenie przypadnie na USD/JPY, a dalej na USD/CHF. Na zmianę nastawienia do dolara i polityki Fedu będą reagowały też waluty surowcowe oraz waluty rynków wchodzących o wysokich rynkowych stopach procentowych (np. liry tureckiej i randa). Z tej drugiej grupy może płynąć negatywny impuls także dla złotego, więc podchodzimy sceptycznie do perspektywy umocnienia polskiej waluty w średnim terminie – twierdzi Konrad Białas, główny ekonomista TMS Brokers.
Zacieśnianie polityki przez Fed mogą negatywnie odebrać rynki wschodzące. To, jak mocno, zależy oczywiście od czynników lokalnych i tego, czy spełnią się projekcje Fedu dotyczące podwyżek stóp. – Jeśli stopy procentowe wzrosną, to doprowadzą one do spadków kursów walut z gospodarek wschodzących, zniżek na rynkach akcji oraz wzrostów rentowności. Dlatego należy trzymać się z daleka od bardziej ryzykownych gospodarek oraz firm i szukać okazji w bardziej stabilnych gospodarkach wschodzących, takich jak Meksyk, Malezja, Rosja, RPA i Chile – uważa Althea Spinozzi, menedżer ds. obrotu w Saxo Banku.
Polska może się znaleźć w grupie rynków wschodzących postrzeganych jako bardziej stabilne, a na nasz rynek może mieć duży wpływ sytuacja na rynkach Eurolandu. „Zaostrzenie retoryki Fedu jest w naszej ocenie niedostatecznym impulsem, aby trwale wybić kurs EUR/USD z przedziału 1,18–1,20. Równocześnie wzrost ponad wspomniany poziom hamować powinny sugestie EBC, wskazujące na negatywny wpływ aprecjacji waluty na aktywność gospodarczą. Tym samym najbardziej prawdopodobnym scenariuszem w nadchodzących tygodniach pozostaje w naszej ocenie oscylacja w trendzie bocznym. Wydarzenia z amerykańskiej i niemieckiej polityki kształtować mogą wyższą niż dotychczas zmienność pary. Ponieważ nie spodziewamy się głębszej korekty EUR/USD, to jej negatywny wpływ na złotego powinien być ograniczony. Wciąż uważamy, że do końca roku EUR/PLN spadnie do 4,20" – piszą analitycy ING BSK.