Ekonomiści są podzieleni w ocenach, czy rządowi uda się zrealizować plan finansowy na 2020 r., o którym pisaliśmy w poniedziałkowym „Parkiecie". Zakłada on, że po raz pierwszy we współczesnej historii budżet będzie w równowadze, tzn. wpływy pokryją w pełni wydatki. W tle jest jednak ważniejsze pytanie: czy w obecnych warunkach warto do takiego celu dążyć?
Fiskalny hamulec
„Można pokazać zrównoważony budżet bez sięgania po najłatwiejsze z działań wskazanych w WPFP" – zauważyli na Twitterze ekonomiści z mBanku. Odnieśli się do doniesień „Dziennika Gazety Prawnej", wedle których w projekcie budżetu na 2020 r. nie ma części propozycji na zwiększenie wpływów do budżetu, które pojawiły się w kwietniowej aktualizacji Wieloletniego Planu Finansowego Państwa. Rząd nie zaplanował podwyżki akcyzy na tytoń i alkohol, likwidacji limitu składek na ZUS, podatku handlowego ani podatku cyfrowego. Jeśli jednocześnie, jak wynika z ustaleń „Parkietu", w przyszłorocznym budżecie ma nie być deficytu, to rząd będzie miał trzy możliwości. Albo po jesiennych wyborach parlamentarnych, jeśli je wygra, wróci do tych pomysłów, albo będzie szukał innych sposobów na zasilenie publicznej kasy lub jakichś oszczędności. Trzecia ewentualność to oparcie się na jednorazowych wpływach oraz sztuczkach księgowych, które przesuną część wydatków poza sektor finansów publicznych lub na przyszłość.
Dwa pierwsze scenariusze, jak zauważyli ekonomiści z mBanku, „oznaczałyby wyraźne zacieśnienie polityki fiskalnej w przyszłym roku". A to, jak dodali, „powinno być podstawą do obniżenia prognoz wzrostu PKB w 2020 r.
Chwilowa równowaga
Trzeci scenariusz oznaczałby z kolei, że poprawa stanu finansów publicznych byłaby przejściowa. – Budżet bez deficytu w 2020 r. to osiągalny cel. Tylko że byłoby to możliwe dzięki jednorazowym wpływom, np. z tytułu opłaty przekształceniowej (za przeniesienie środków z OFE na indywidualne konta emerytalne – red.) oraz sprzedaży częstotliwości i uprawnień do emisji CO2, a także krótkotrwałych oszczędności, np. na płacach w budżetówce – ocenia Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Po takim roku budżet nadal nie będzie przygotowany na spowolnienie gospodarcze, które oznaczałoby m.in. spadek dochodów z VAT – dodaje w rozmowie z „Parkietem".
Podobnego zdania jest dr Jarosław Neneman, wykładowca na Uczelni Łazarskiego. – W obecnej sytuacji budżet powinien być oparty na konserwatywnych założeniach. Nie wydaje się, aby tak było. Skoro w ub.r. w budżecie był deficyt i w tym roku prawdopodobnie też będzie, to trudno uwierzyć, aby nie było go w przyszłym roku, gdy koniunktura w gospodarce będzie gorsza, spadnie dynamika dochodów, a przestrzeń do uszczelnienia systemu podatkowego będzie mniejsza – powiedział „Parkietowi" były wiceminister finansów.