Czy mając przykładowo 10 tys. zł, można faktycznie zacząć myśleć o inwestowaniu?
Emil Łobodziński (E.Ł.): Z każdą kwotą da się coś zrobić i tak naprawdę nieważne jest to, czy mamy 1 tys. zł, 10 tys. zł, 100 tys. zł, czy też 1 mln zł. Z finansowego punktu widzenia trzymanie pieniędzy w domu czy też na koncie nie ma bowiem uzasadnienia. Pieniądze lepiej lub gorzej powinny jednak pracować. Mając nawet niewielkie kwoty, warto więc zacząć w jakiś sposób inwestować. Wiadomo, że mając 1 tys. zł czy też 10 tys. zł, pewnych rzeczy nie kupimy, bo będziemy ograniczeni przez tę kwotę. Z drugiej strony, mając do dyspozycji 10 tys. zł, możemy sobie pozwolić też na różne inwestycje.
Tomasz Wróbel (T.W.): Zgadzam się, że kwota, od której zaczynamy inwestowanie, nie ma aż tak dużego znaczenia. Najważniejsza jest strategia. Każdy przecież może mieć swoje własne pomysły i przemyślenia. Niektórzy mogą chcieć po prostu odłożyć dodatkowe pieniądze na emeryturę, inni szukać zysków, które przebiją inflację, a jeszcze inni będą celowali w szybki zarobek.
To poprosimy o konkrety. W co te 10 tys. zł zainwestować?
E.Ł.: Pierwsza sprawa, nad którą musimy się zastanowić, to kwestia ryzyka. Widziałem już sporo osób, którym wydawało się, że chcą jak najwyższych zysków i są gotowe podjąć duże ryzyko, po czym w sytuacji, kiedy przyszła korekta rynkowa i wartość portfela zaczęła spadać, okazywało się, że nie są one na to gotowe. Najprostszy test, by sprawdzić podejście do ryzyka, to zadać sobie pytanie, jak zareaguję, jak wartość mojego portfela spadnie o 20 proc. W zależności od odpowiedzi można zastanawiać się, jakie klasy aktywów w tym portfelu mają faktycznie się znaleźć.
To załóżmy, że mamy do czynienia z inwestorem, który nie lubi podejmować ryzyka.
E.Ł.: Przy takim założeniu i do tego mając 10 tys. zł, portfel zapewne trzeba byłoby podzielić na kilka części. Znalazłoby się w nim miejsce dla obligacji. Tutaj możemy wybierać między obligacjami detalicznymi skarbowymi bądź też funduszami obligacji. Mogą to być też obligacje notowane na giełdzie. Tutaj też dotykamy kwestię doświadczenia.
Przyjmijmy, że jakieś doświadczenie jednak mamy.
E.Ł.: Wtedy można faktycznie myśleć o obligacjach notowanych, natomiast jeśli ktoś tego doświadczenia nie ma, to jednak pozostałbym w obrębie wspomnianych detalicznych obligacji skarbowych, których cechą jest to, że one nie są notowane, a więc nie ma tam zmienności, albo funduszy obligacji. Jeśli ktoś jest w stanie zaakceptować wspomniany 20-proc. spadek wartości portfela, to obligacje mogą stanowić około 50 proc. wartości portfela. Drugą część może przeznaczyć na akcje. Może to przyjmować formę bezpośredniej inwestycji w akcje, ale to jest opcja dla osób, które mają jakieś doświadczenie albo przynajmniej chcą je zdobyć. Jeśli ktoś tego doświadczenia nie ma, może skorzystać z funduszy ETF lub tradycyjnych funduszy inwestycyjnych. ETF-y mają tę zaletę, że są oparte na konkretnym indeksie, więc co do zasady stopa zwrotu danego indeksu będzie przekładała się bezpośrednio na wartość naszej inwestycji. Inwestując w fundusze, możemy być z kolei lepsi niż rynek, ale też i gorsi. Oczywiście inwestycje związane z rynkiem akcji można też mieszać. Znając lepiej polskie spółki, można przecież bezpośrednio inwestować w akcje, a wychodząc z inwestycjami na rynki zagraniczne, można wybrać fundusze ETF.
T.W.: Ja generalnie jestem zwolennikiem, by inwestować w to, co się zna i co się rozumie. Dzisiaj, będąc inwestorem, nie jestem w stanie przewidzieć, co wydarzy się chociażby w Stanach Zjednoczonych, jak rozwinie się temat sztucznej inteligencji. Dlatego jestem zwolennikiem patriotycznego inwestowania chociażby w średnie i małe spółki. Do tego oczywiście może być domieszka spółek z WIG20 czy też obligacji. Zaletą inwestowania w Polsce jest przede wszystkim to, że jesteśmy blisko tego, co się dzieje, mamy bieżący dopływ informacji, są przecież specjaliści pracujący chociażby w domach maklerskich, profesjonalne media, dzięki czemu możemy mieć informacje „z pierwszej ręki”. Jeśli chcemy więc mieć zrównoważony portfel, to 60 proc. zainwestowałbym w obligacje, a 40 proc. w mWIG40 i sWIG80.
Ale faktycznie stawiamy na polskie spółki czy jednak wychodzimy na rynki zagraniczne? Przecież niektórzy przechwalają się, jak to zainwestowali wszystkie pieniądze w Nvidię i zarobili krocie.
E.Ł.: To bardziej przypomina hazard i nie ma nic wspólnego z prawdziwym inwestowaniem. Osobiście jestem gorącym zwolennikiem tego, aby nawet w tym skromniejszym portfelu, czyli wspomnianych 10 tys. zł, mieć komponent zagraniczny. Siłą rzeczy oczywiście koncentrujemy się na rynku krajowym, bo znamy przecież te spółki, ale o ile inwestor amerykański może sobie darować inwestowanie na innych rynkach, o tyle polscy inwestorzy nie mają tego luksusu. Jakąś część portfela powinna być więc zainwestowana za granicą.
Ta zagranica to po prostu kupowanie ETF-ów czy poszczególnych akcji?
E.Ł.: Dochodzimy tutaj do kluczowego momentu i określenia tego, czy mamy odpowiednią wiedzę, czy też dostęp do raportów, które pozwolą nam inwestować w konkretne spółki zagraniczne. To jest wbrew pozorom dużo trudniejsze niż inwestowanie w polskie spółki. Nie ukrywam więc, że większości inwestorów, zamiast inwestować w konkretne spółki, radzę wybieranie ETF-ów.
T.W.: Mając ETF-y i wspomniane 10 tys. zł, też na więcej możemy sobie pozwolić. Za taką kwotę trudno byłoby kupić np. akcje wszystkich spółek tzw. wspaniałej siódemki.
E.Ł.: Prawda jest też taka, że jeśli mamy pecha i wejdziemy na rynkowej górce, to w przypadku ETF-ów, czyli kiedy tak naprawdę mamy indeks, to prędzej czy później odrobimy straty i wyjdziemy na plus. Przy pojedynczej spółce takiej pewności nie ma. Z punktu widzenia długoterminowego inwestora, który nie chce spekulować, a zależy mu głównie na tym, by kapitał narastał, w pierwszej kolejności wybór powinien paść na ETF-y czy też fundusze indeksowe, a nie konkretne spółki.
To spójrzmy teraz na osobę, która nie boi się ryzyka i chce zarobić jak najwięcej.
T.W.: Moim zdaniem dobrym rozwiązaniem są fundusze ETF z lewarem, które są obecnie dostępne również na naszej giełdzie. Co więcej, dzięki ETF-om notowanym na GPW możemy grać zarówno na wzrosty, jak i na spadki. Ciekawą opcją w obecnej sytuacji wydaje się więc lewarowany ETF na WIG20. Oczywiście taki instrument trzeba też obserwować, bo tutaj wchodzimy już w bardziej aktywne inwestowanie. Po ostatnich wydarzeniach też warto zwrócić uwagę na lewarowane ETF-y na Nasdaq, ale to już jest opcja dla inwestorów, którzy naprawdę znają się na rynku. Podejmując ryzyko i szukając wysokich zysków, trzeba przede wszystkim jednak zwrócić uwagę na dywersyfikację i trendy rynkowe. Wspomniałem wcześniej o mWIG40 i sWIG80… Tam trend wzrosty trwa już pięć lat. To oczywiście kontrastuje z zachowaniem indeksu WIG20. Dlatego jestem zwolennikiem indeksu mWIG40 i stawiałbym raczej na cały indeks, a nie na szukanie konkretnych spółek, bo to też wymaga większego doświadczenia i czasu.
Skupmy się jeszcze na profilu inwestora, który ma 100 tys. zł. Przychodzi taka osoba i mówi, że za rok chce osiągnąć taki zysk, by pieniądze realnie nie straciły na wartości. Co wtedy?
E.Ł.: Możliwości jest wiele. Dzisiaj mamy taką sytuację, że możemy spróbować to zrobić samymi obligacjami. Mając jednak na uwadze podatek Belki, pewnie trzeba byłoby wyjść poza detaliczne obligacje skarbowe. Stosunek jednych do drugich też oczywiście zależy od profilu ryzyka. W długim terminie, chcąc jednak pobić inflację, musimy mieć domieszkę aktywów ryzykownych chociażby w postaci akcji. Wiele wskazuje na to, że obecnie również warto mieć je w portfelu. Mając 100 tys. zł, można pomyśleć o dywersyfikacji chociażby poprzez wykorzystanie złota. Aby w dłuższym terminie nie mieć zbyt dużej zmienności portfela i nie żyć w stresie, to pewnie ze 40 proc. portfela powinny stanowić obligacje. 10–20 proc. to złoto, a reszta powinna być związana z rynkiem akcji. Jeśli ktoś ceni sobie bardziej bezpieczeństwo, to ta część związana z akcjami i złotem powinna też stanowić mniej.
T.W.: Ja mam tzw. strategię żółwia, która polega na tym, że 80 proc. portfela to różne aktywa, chociażby w postaci funduszy ETF, w przypadku których mamy wyraźny trend, a 20 proc. przeznaczamy na ryzykowne rozwiązania. Mogą to być nawet CFD czy też akcje z NewConnect. Dlaczego nie doświadczać też ryzyka? Dzięki temu też się uczymy. To może w przyszłości zaprocentować i doprowadzić do tego, że faktycznie staniemy się profesjonalnym inwestorem.
A co, gdybyśmy mając 100 tys., chcieli osiągnąć kilkanaście procent zysku?
E.Ł.: To oczywiście wymaga postawienia na ryzykowne aktywa, czyli m.in. na akcje. Zwróćmy jednak uwagę, że indeks S&P 500 przez ostatnie 10–15 lat rósł średnio o około 10 proc. Jeśli ktoś oczekuje, że zarobi w rok 20 proc. i będzie to robił systematycznie, to jest to bardzo ambitny cel. Oczywiście to może się udać, ale wbrew pozorom szansa na to jest mała.
T.W.: Uparcie będę stawiał na mWIG40 i sWIG80, które historycznie osiągają atrakcyjne stopy zwrotu. Patrząc na informacje makroekonomiczne, które do nas napływają, to perspektywy stojące przed tymi indeksami też wydają się być atrakcyjne. Tutaj oczekiwałbym zysków powyżej 10 proc.
E.Ł.: Uważam, że inwestowanie lepiej jest zacząć od bezpieczniejszych strategii i później można zwiększać ryzyko. Jak zaczniemy zbyt ryzykownie i się sparzymy, to można szybko się zniechęcić do rynku.