We wtorek kurs gazu ziemnego na holenderskim rynku TFF w kontraktach z dostawą na luty spadał nawet poniżej 52 euro za 1 MWh (243 zł). Tymczasem na początku roku handlowano nimi po 77 euro, a w sierpniu ubiegłego roku nawet po rekordowe 343 euro. Podobne tendencje widać w Polsce. Na TGE błękitne paliwo w dostawach spotowych kosztowało we wtorek 283,05 zł, na początku roku 314,77 zł, a w sierpniu nawet 1477,38 zł. Niewiele wyższe kursy widać w kontraktach na niemal całe pierwsze półrocze.
To m.in. konsekwencja wyjątkowo ciepłej zimy, która spowodowała, że europejskie magazyny gazu są dziś wypełnione w 81,5 proc. (w Polsce 95,5 proc.). Ponadto znacząco zredukowane zostało ryzyko ograniczenia dostaw w przyszłości. Według szwajcarskiego banku UBS w tym roku średni kurs tego paliwa będzie wynosił 80 euro (wcześniej szacował go na poziomie dwukrotnie wyższym).
Za duża różnica
Nie wszyscy z niższych cen mogą się jednak cieszyć. O ile gospodarstwa domowe i odbiorcy wrażliwi mają zamrożone taryfy na poziomie 200,17 zł, a duże przedsiębiorstwa płacą ceny zbliżone do rynkowego kursu, o tyle pozostali odbiorcy zdani są na cennik dominującego gracza, czyli firmy PGNiG Obrót Detaliczny należącej do grupy Orlen. Ostatni cennik, obowiązujący od 1 stycznia, określa stawki za każdą MWh w przedziale 760,85–793,93 zł.
– Gdy ceny rynkowe rosły, PGNiG OD stosunkowo szybko zmieniało cennik „Gaz dla Biznesu”. Gdy spadają, już tak się nie śpieszy, a dla wielu odbiorców cena błękitnego paliwa decyduje o tym, czy dalej będą mogli prowadzić dotychczasową działalność – uważa prof. Robert Zajdler, ekspert Instytutu Sobieskiego. Jego zdaniem cennik dla biznesu nie tylko powinien być szybciej zmieniany, ale różnica w stosunku do cen z rynku hurtowego nie powinna być tak wysoka. Biorąc pod uwagę wszelkie ryzyka związane z kontraktowaniem gazu, tę różnicę widzi nie wyższą niż 20–30 proc w stosunku do uśrednionego kursu instrumentów z rynku hurtowego.