– Nie inwestuję w coś, czego nie rozumiem – mawia Warren Buffett. Dzięki wierności tej dewizie uniknął internetowej bańki na przełomie wieków. Ostatnio, gdy inni inwestorzy w napięciu oczekiwali na pierwsze notowanie Facebooka, ogłosił, że nie jest zainteresowany akcjami spółki Marka Zuckerberga. Facebook, Google czy Apple to „wspaniałe spółki", ale zdaniem Buffetta trudno przewidzieć, ile będą warte za pięć czy dziesięć lat.
– Nigdy nie kupuję akcji w ofertach publicznych. Pomysł, że coś, co się pojawia z tak wysoką ceną, całym tym rozgłosem, w czasie wybieranym przez sprzedającego, będzie najlepszą inwestycją, jaką mogę zrobić na świecie, wśród tysięcy możliwych wyborów, jest matematyczną niemożliwością – dodaje miliarder.
Czy z wiekiem 81-letni Buffett zatracił swój słynny instynkt? W ubiegłym roku papiery Berkshire Hathaway potaniały o 4 proc., podczas gdy indeks S&P500 nie zmienił wartości. Zysk spółki zmalał z 13 mld do 10,3 mld dolarów, głównie za sprawą strat na działalności ubezpieczeniowej. Również wyniki za I kwartał tego roku, choć lepsze, okazały się niższe od oczekiwań analityków. To dlatego niektórzy z nich mówią, że guru po prostu się wypalił.
Zwątpienia jednak nie widać w siedzibie Berkshire Hathaway w Omaha w stanie Nebraska, dokąd 6 maja 40 tys. akcjonariuszy funduszu przybyło na walne zgromadzenie. To w USA wydarzenie kultowe, co roku szeroko relacjonowane przez media. „Bufetyści" dalej wierzą w swego mistrza. Uczy cierpliwości, ale w długiej perspektywie daje zarobić krocie.
Liczy się wieczność
O sztuce inwestowania Buffetta napisano już wiele książek. Liczy się dlań przede wszystkim wartość, a nie obietnice i mody. „Dopiero podczas odpływu okazuje się, kto pływał bez majtek" – mawia. Odpływ to kryzys, a majtki to właśnie solidne fundamenty.