WIG20 zmieniał się razem z giełdą

W ciągu ponad dziewiętnastu lat istnienia przez portfel wskaźnika WIG20 przewinęło się blisko sto spółek reprezentujących przeróżne branże. Z pierwszego składu do dziś dotrwały jedynie akcje BRE Banku. Miejsce pozostałych firm zajęły głównie sprywatyzowane molochy, które zaczęły odgrywać coraz większą rolę na warszawskiej giełdzie.

Aktualizacja: 08.02.2017 11:44 Publikacja: 20.08.2013 11:00

WIG20 zmieniał się razem z giełdą

Foto: Bloomberg

Dni indeksu WIG20, skupiającego dwadzieścia największych i najbardziej płynnych spółek z warszawskiego parkietu, są już policzone. Po ponad dziewiętnastu latach WIG20 zostanie zastąpiony indeksem WIG30. Gdy w połowie kwietnia 1994 roku rozpoczynano publikację indeksu WIG20, giełda funkcjonowała w zupełnie innej rzeczywistości niż obecnie. Sesja odbywała się trzy razy w tygodniu w byłej siedzibie KC PZPR przy Nowym Świecie, którą giełda musiała dzielić z innymi najemcami. Inwestorzy mieli do wyboru akcje jedynie 24  firm (dziś notowane są 443 spółki, nie licząc rynku NewConnect). Wówczas kapitalizacja giełdy wynosiła zaledwie 8 mld zł w porównaniu z 540 mld zł obecnie.

Przez hossy i bessy – rekord czeka na pobicie

Początki nie były łatwe. Wprowadzenie nowego indeksu zbiegło się z początkiem pierwszej bessy na warszawskim parkiecie. Warto przypomnieć, że na naszej giełdzie notowania nie funkcjonowały jeszcze w systemie ciągłym. Dopiero ich wprowadzenie w 1998 roku pozwoliło inwestorom zawierać transakcje  w trakcie całej sesji, zamiast dotychczasowego systemu fixingu, czyli ustalania kursu na podstawie ofert kupna i sprzedaży. Stąd pierwsze sesje przebiegały pod znakiem bardzo dużej zmienności wskaźnika.

WIG20 w miesiącu, w którym został wprowadzony, zaliczył największy jednosesyjny spadek (licząc w cenach zamknięcia) w ponad 19-letniej historii notowań. 26 kwietnia jego wartość skurczyła się o 9,9 proc. 1994 rok przyniósł duże spadki cen akcji, które sprawiły, że WIG20 cały czas szukał dna. Udało się je znaleźć dopiero w marcu 1995 roku, gdy główny wskaźnik warszawskiego parkietu osiągnął historyczny dołek na poziomie 577,8 pkt.

Potem było zdecydowanie lepiej. Przyszła pierwsza w historii notowań indeksu hossa, która z krótkimi przerwami wywołanymi m.in. azjatyckim kryzysem finansowym w 1997 roku potrwała aż do 2000 roku. Siłą napędową kolejnej hossy była wiara w nowe technologie związane z Internetem.  Moda na internetowe spółki przyszła do nas zza oceanu, gdzie  w latach 1995–2000 nastąpiła era rozkwitu spółek internetowych (tzw. dot comów). Nowa moda szybko przerodziła się w euforię. Perspektywa wielkich zysków z internetowych przedsięwzięć sprawiła, że akcje wielu spółek z tzw. nowej gospodarki osiągnęły astronomiczne wyceny, które nie miały pokrycia w fundamentach.

W mniejszej skali zjawisko to dało znać o sobie także na warszawskiej giełdzie windując ceny nie tylko spółek związanych z sektorem zaawansowanych technologii. W ostatniej fazie hossy kupowano również akcje firm, które tylko zadeklarowały chęć pojawienia się w Internecie. Na szczycie tamtej hossy skład portfela indeksu WIG20 tworzyło aż pięć spółek z sektora informatycznego z Prokomem i Computerlandem na czele.

Balon spekulacyjny najpierw pękł w Stanach Zjednoczonych, potem wyprzedaż objęła pozostałe rynki. W marcu 2000 roku, gdy WIG20 osiągnął poziom blisko 2500 pkt wyznaczając dotychczasowy szczyt, wiara inwestorów w hossę napędzaną przez spółki internetowe załamała się. Po pęknięciu bańki internetowej na całym świecie doszło do mocnego spowolnienia gospodarki. Bessa, która trwała kilkanaście miesięcy, sprowadza indeks naszych największych spółek  o prawie 60 proc. w dół.

Gdy gospodarka najgorsze miała już za sobą, inwestorzy zaczęli powracać na rynek akcji, choć początkowo nie było ich zbyt wielu. Dużą rolę odegrały wówczas fundusze inwestycyjne, do których szerokim strumieniem płynęły miliardy złotych gotówki od drobnych ciułaczy zachęconych rewelacyjnymi wynikami osiąganymi przez te instytucje, będącymi efektem trwającej od 2003 roku hossy na giełdzie. Pod koniec 2007 roku Polacy trzymali w funduszach 144 mld zł, z czego większość zostało ulokowane w funduszach akcji.

Moda na inwestowanie ogarnęła Polaków dopiero w ostatniej fazie hossy. Hitem tamtego okresu były małe i średnie spółki, których akcje szybowały na fali ogromnego zainteresowania inwestorów. Nie sposób nie wspomnieć o bańce na akcjach deweloperów, które w tamtym okresie drożały w szalonym tempie w związku z boomem inwestycyjnym na ryku nieruchomości.

Moment kulminacyjny nastąpił jesienią 2007 roku, gdy WIG20 ustanowił historyczny rekord osiągając  poziom 3940 pkt, który do dziś nie został pobity. Od tamtego momentu zaczął się powolny odwrót od giełdy, ale o panice nie było jeszcze mowy. Prawdziwe spustoszenie w portfelach inwestorów wywołało załamanie cen akcji w 2008 roku, gdy upadek amerykańskiego banku Lehman Brothers wywołał ogólnoświatowy krach na giełdach. Strat poniesionych podczas bessy z lat 2008–2009 indeks blue chips nie odrobił do dziś.

W ostatnich latach na warszawskim parkiecie zapanował marazm, podczas gdy na rozwiniętych rynkach akcji znów zawitała hossa, dzięki której główne indeksy w Nowym Jorku, Londynie i Frankfurcie ustanowiły nowe historyczne rekordy. Spadające z roku na rok obroty i coraz mniejsze zainteresowanie ze strony inwestorów zagranicznych sprawiły, że WIG20 od szczytu z 2007 roku wciąż dzieliła przepaść. Niewykluczone, że poziomu z pamiętnej hossy WIG20 już nigdy nie pobije, bo warszawska giełda w 2015 roku zaprzestanie jego publikacji.

Bardzo zmienny skład wskaźnika

Pierwsza dwudziestka firm z 1994 roku nie przypomina tej obecnej. Pierwszy skład portfela WIG20 tworzyły: ING Bank Śląski, Elektrim, WBK, Wedel, BRE, Żywiec, Polifarb Cieszyn, Millennium, Vistula, Mostostal Export, Universal, Okocim, Exbud, Próchnik, Wólczanka, Kable, Swarzędz, Irena, Sokołów i Krosno. Do teraz z pierwszego składu w indeksie pozostał jedynie BRE Bank (WBK z kolei połączył się z Bankiem Zachodnim tworząc nowy bank). Pozostałe spółki w mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach zakończyły swoją przygodę z giełdą albo musiały ustąpić miejsca większym i bardziej płynnym firmom, które pojawiały się na giełdzie.

24 spółki były notowane na warszawskiej giełdzie, gdy debiutował indeks WIG20

W pierwszych latach notowań duże znaczenie miały spółki przemysłowe, produkcyjne i handlowe. Jednak najwięcej do powiedzenia miały w nim banki: BRE i ING Bank Śląski oraz Elektrim. Wielkie prywatyzacje państwowych gigantów sprawiły, że w kolejnych latach nastąpiła zmiana układu sił. Do czołowej dwudziestki przebiły się m.in. Pekao, Bank Handlowy, KGHM i Telekomunikacja Polska, które z racji kapitalizacji i generowanych obrotów od początku zyskały bardzo duży wpływ na notowania wskaźnika. W następnych latach do grona blue chips dołączały kolejne spółki – PKN Orlen, Lotos, PKP PB, PZU – sprawiając, że WIG20 został całkowicie zdominowany przez sektor finansowy, surowcowy i energetyczny.

Pozostałe sektory miały w portfelu marginalne znaczenie. O ile w 1994 roku takie przedsiębiorstwa jak Wedel, Żywiec, Polifarb i Vistula miały od 5 do 9 proc. udziału w składzie portfela indeksu, o tyle w obecnym składzie na próżno szukać spółek o podobnym profilu działalności.

Po 2003 r. w składzie indeksu WIG20 znalazło się miejsce nawet dla spółek zagranicznych, choć ich udział w tym wskaźniku nigdy nie był znaczący. W skład portfela wchodziły akcje austriackiego Bank Austria Creditanstalt (BACA) i czeskiego koncernu energetycznego CEZ. Obecnie do portfela WIG20 wchodzą akcje Kernela, ukraińskiego producenta oleju słonecznikowego.

Przez lata aż do 2002 roku kluczową rolę w WIG20 odgrywał Elektrim, który cieszył się wyjątkową popularnością wśród inwestorów giełdowych. Zyskał dzięki temu nawet miano „króla spekulacji" na warszawskiej giełdzie. Spółka słynęła z ogromnej zmienności notowań. Gwałtowne ruchy cen powodowały, że inwestorzy chętnie widzieli jego akcje w swoich portfelach.

Elektrim pozwalał zarobić inwestorom krocie, ale równie skutecznie potrafił rujnować portfele giełdowych spekulantów. Spółka została jednym z głównych negatywnych bohaterów bessy z lat 2000–2002. Wówczas wartość rynkowa  Elektrimu mocno spadła, a  sama giełda przestała uwzględniać go w rankingu, m.in. z powodu zagrożenia upadłością, co w końcu nastąpiło w kolejnych latach. Elektrim ostatni raz figurował w składzie WIG20 we wrześniu 2002 roku. Na początku 2008 roku spółka ostatecznie zniknęła z giełdy, ale wciąż istnieje. Co ciekawe, firma, kontrolowana obecnie przez Zygmunta Solorza-Żaka,  ma w planach powrót na krajowy parkiet.

Korzyści najlepiej ocenić po latach

W ocenie ekspertów rynkowych wprowadzenie indeksu WIG20 przyniosło sporo korzyści naszej giełdzie. Jego obecność nabrała znaczenia, gdy z początkiem 1998 roku giełda uruchomiła rynek kontraktów terminowych, gdzie największą popularność wśród inwestorów zyskał kontrakt bazujący na notowaniach WIG20.

– Najistotniejszą zaletą WIG20 jest to, że się pojawił. Dzięki istnieniu tego prostego, zrozumiałego i „prognozowalnego" instrumentu bazowego możliwy był późniejszy dynamiczny rozwój rynku derywatów na GPW. Ze względu na istniejące sprzężenie zwrotne rynek kontraktów terminowych pozytywnie wpłynął na płynność rynku akcji – uważa Roland Paszkiewicz, szef działu analiz CDM Pekao.

– Ten niewątpliwy sukces usprawiedliwia w dużej mierze wprowadzenie indeksu blue chips w tak wczesnej fazie rozwoju rynku. Trudno było bowiem uznać  zakwalifikowanie się firmy do WIG20 za nobilitację – na rynku notowanych było tylko 24 spółek. W ciągu minionych dziewiętnastu lat czterech uczestników pierwszego składu indeksu zbankrutowało, a tylko ośmiu pozostało spółkami notowanymi na giełdzie. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że ryzyko wprowadzenia WIG20 się opłaciło – dodaje ekspert.

Jego zdanie podziela Jarosław Niedzielewski, dyrektor inwestycyjny Investors TFI: – Trudno jest przecenić rolę, jaką wprowadzenie indeksu WIG20 odegrało na naszej giełdzie. Chociaż prawie dwie dekady temu nie wydawało się to specjalnie sensownym pomysłem, gdyż wyodrębnienie dwudziestu z zaledwie 40–50 spółek, jakie były notowane w latach 1994–1995 na giełdzie, nie powodowało jakościowej zmiany. Dopiero w końcówce lat 90. przy kilkakrotnie większej liczbie spółek, a przede wszystkim, po wprowadzeniu instrumentów pochodnych (futures) na WIG20 w 1998 roku, indeks ten zyskał na znaczeniu – przyznaje ekspert.

Jego zdaniem istotną zaletą tego indeksu wraz z pojawieniem się kontraktów terminowych było zwiększenie płynności na naszej giełdzie oraz wzrost zainteresowania Polską wśród inwestorów zagranicznych, którzy najchętniej inwestowali w największe spółki z parkietu, a te właśnie wchodziły w skład WIG20.

Indeks, który miał swoje wady

Metodologia obliczania indeksu była wiele razy krytykowana przez ekspertów związanych z rynkiem kapitałowym.

– WIG20 jest indeksem typu cenowego, co oznacza, że przy jego obliczaniu bierze się pod uwagę jedynie ceny poszczególnych akcji, pomijając osiągane dochody z tytułu dywidend. Wydaje się być to największa wadą tego indeksu, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w jego skład wchodzą akcje największych spółek, a przez to są to najczęściej dojrzałe przedsiębiorstwa o relatywnie wysokich stopach wypłaty dywidend. Niektóre z tych firm można określać mianem spółek dywidendowych (np. PZU). Pomijanie dochodów z tytułu dywidend doprowadza do niepełnego odzwierciedlania wzrostu wartości wspominanego portfela 20 największych i najpłynniejszych spółek z warszawskiej giełdy – wskazuje Wojciech Zych, zarządzający funduszami Quercus TFI.

8 mld zł warte były spółki notowane na GPW w 1994 roku wobec 540 mld zł obecnie

Z kolei w ocenie Rolanda Paszkiewicza z CDM Pekao  główną słabością WIG20 pozostaje jego niereprezentatywność zarówno jako miernika koniunktury giełdowej, jak i barometru oceny perspektyw polskich przedsiębiorstw.

– Ten stan w znaczącej mierze wynika nie z konstrukcji indeksu (wprowadzenie WIG30 niewiele poprawi tę sytuację), ale z nadreprezentacji wśród notowanych na GPW płynnych spółek o dużej kapitalizacji wybranych sektorów polskiej gospodarki – uważa Paszkiewicz. Wskaźnik w ostatnich latach był mocno powiązany z bankami oraz potentatami z branży wydobycia i przerobu surowców oraz energetyki, którzy zyskali decydujący wpływ na jego notowania.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?