Chiński rząd od wielu miesięcy daje wszystkim do zrozumienia, że będzie wspierał transformację gospodarki, tak żeby w większym stopniu opierała się ona na krajowej konsumpcji. Dotychczas głównym motorem rozwoju ekonomicznego ChRL był eksport podbijający świat dzięki niskim kosztom pracy i korzystnemu, niskiemu kursowi juana, ale światowy kryzys gospodarczy pokazał, że na samym eksporcie nie można polegać. Gdy portfele konsumentów z USA i Europy się kurczą, spada popyt na chińskie dobra. Jednocześnie dynamicznie rozwijające się Chiny stopniowo przestają być już krajem ultrataniej produkcji. Stąd też decyzja, by pobudzić popyt konsumencki w największej wschodzącej gospodarce świata. Przez ostatnie miesiące przedstawiciele chińskich władz przedstawiali wiele deklaracji mówiących o chęci pobudzania konsumpcji, zapowiadali wprowadzanie różnego rodzaju ulg i dotacji. Ich całościowa strategia wciąż nie jest jasna. Zadanie te może okazać się jednak o wiele łatwiejsze, niż przewidują zachodni ekonomiści. Chińczyków nie trzeba bowiem zachęcać do oddania się konsumpcjonizmowi. By się o tym przekonać, wystarczy odwiedzić ten kraj, przypatrzeć się zachowaniu jego mieszkańców i wejść z nimi w kontakt, co szczęśliwie udało się autorowi tego artykułu.
Jeden kraj, dwa oblicza
O skali sukcesu cywilizacyjnego Chin można przekonać się bardzo łatwo – porównać ich system transportowy z naszym. Pociąg z Pekinu do Szanghaju (odległość podobna jak z Warszawy do Moskwy) pokonuje trasę w pięć godzin. Bilet to nieco ponad 400 juanów, czyli około 200 zł. Jeden rzut oka po wagonie i na długie kolejki przed kasami biletowymi wystarczy, by ocenić, że taka podróż nie jest tylko przywilejem dla elity i stać na nią zwykłych, średniozamożnych Chińczyków. Podczas gdy w Warszawie z wielkim trudem powstaje druga linia metra, Pekin ma ich już ponad 20 – z których kilka nie zostało uwzględnionych w moim przewodniku wydanym ledwie dwa lata temu (trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że ten system metra wciąż jest zbyt mały jak na potrzeby miasta rozległego jak Belgia). Patrząc z okien pociągu na chińskie prowincjonalne miasta, od razu rzucają się w oczy ślady boomu budowlanego. Równe rządki dziesiątków wysokich bloków stoją w miejscach, gdzie kilka lat wcześniej było szczere pole. Być może największym pomnikiem sukcesu gospodarczego Chin jest zapierający dech w piersiach las wieżowców na szanghajskiej wyspie Pudong, z pnącym się do góry Shanghai Tower (planowane 632 m wysokości). Po przeciwnej stronie rzeki Huangpu patrzą na nie stylowe „drapacze chmur" z lat 30. zbudowane przy promenadzie Bund. Naprzeciw siebie symbole starego i nowego chińskiego kapitalizmu.
Jednak wiele rzeczy przypomina w Chinach cudzoziemcom, że przybyli do kraju rozwijającego się, który ma wciąż wiele do nadrobienia. Wszystkie przewodniki radzą, by nie pić wody z kranu ze względu na bakterie, do których nie są przystosowane europejskie organizmy, bariera językowa okazuje się czasem niemożliwa do przezwyciężenia, ruch samochodowy chaotyczny, a wiele ulicznych obrazków przypomina atmosferę z warszawskiego bazaru na Stadionie X-lecia w latach 90. Wystarczy przejść się mniej turystycznymi hutongami (tradycyjnymi, starymi osiedlami parterowych domków) w Pekinie, by się przekonać o istnieniu w ChRL nierówności społecznych. Owe nierówności i rosnące koszty życia są największym zmartwieniem setek milionów Chińczyków.
Jedną z pozytywnych rzeczy, która natychmiast rzuca się w oczy, gdy odwiedzamy Chiny, jest wszechobecny duch przedsiębiorczości. Drobny handel – i ten sklepowy, i ten chodnikowy – rozlewa się szerokim strumieniem po miastach. Stałym elementem miejskiego pejzażu są stoiska z ulicznym jedzeniem, sprzedawcy i sprzedawczynie z drobnych sklepików bardzo aktywnie zachęcający klientów do zakupów, stosujące równie agresywną reklamę niezliczone restauracje... (Wiele z nich zatrudnia młode ładne dziewczyny ubrane w tradycyjne jedwabne suknie, by otwierały drzwi klientom). Chiński konsumpcjonizm ma co prawda ogromne zamiłowanie do różnego rodzaju jarmarcznej tandety sprzedawanej nawet w oficjalnym sklepie Miejsca Pamięci Masakry Nankińskiej (!), ale świadczy to po prostu o tym, że Chińczycy, tak jak Polacy w latach 90., odreagowują lata biedy. Ich mentalność jest przy tym przesiąknięta inicjatywą. Nie mija kwadrans od spadnięcia deszczu, a przy wyjściach ze stacji metra już rozstawiają stragany sprzedawcy parasoli. – I to jest oznaka tego, że u nich komunizm idzie ku upadkowi – zauważa mój towarzysz podróży Marcin.
Srebrne kule to najskuteczniejsza broń
System społeczno-polityczny panujący w Chinach lubi pokazywać swoje silne strony. Przekona się o tym każdy cudzoziemiec bezskutecznie próbujący wejść w ChRL na Facebooka lub YouToube. Przy wejściu na każdą stację metra widać maszyny do prześwietlania bagażu. Chińskie dziewczyny posłusznie przepuszczają przez nie swoje torebeczki od Louisa Vouittona. System trzymający w ryzach ChRL nie jest jednak szczelny. Podczas jazdy pociągiem wdaję się w dosyć otwartą rozmowę ze współpasażerem, chińskim przedsiębiorcą. Zwracam mu uwagę, że w żadnym kraju Europy nie ma maszyn do prześwietlania bagażu na stacjach metra. – Bo to zupełnie niepotrzebne. Zainstalowano je tam dlatego, że człowiek je produkujący jest przyjacielem szefa partii – odparł chiński towarzysz podróży.