Nie sądzę, by Europa miała problemy akurat z eksportem. Ma nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących, co jasno wskazuje, że problem leży gdzie indziej. Tym problemem jest popyt wewnętrzny, ale tutaj też można dostrzec pozytywne zmiany. Wzrost gospodarczy w Niemczech powinien wynieść w tym roku ponad 2 proc., co będzie m.in. zasługą ożywienia popytu wewnętrznego. Hiszpania eksportuje coraz więcej, w tym do Niemiec, więc powinna osiągnąć w tym roku przyzwoity wzrost gospodarczy wynoszący około 3 proc. Dwie duże gospodarki w strefie euro są wciąż jednak osłabione. To Francja i Włochy. W przypadku Włoch można się spodziewać w latach 2016–2017 podobnego odbicia jak w Hiszpanii. Niewiele się o tym mówić, ale rząd Mateo Renziego robi naprawdę dużo, by przeprowadzić reformy. Co do Francji nie jestem przekonany. Francuski rząd uważa, że zwiększa konkurencyjność kraju, ale nie chce mi się w to wierzyć. W przyszłym roku zaczyna się kampania przed wyborami prezydenckimi, nie spodziewam się więc większych reform. Francja może więc przejąć od Włoch tytuł „chorego człowieka Europy".
Co pomaga strefie euro w ożywieniu gospodarczym? Czy bardziej tańsza ropa, czy też słabsze euro oraz ilościowe luzowanie polityki pieniężnej przez EBC?
Co prawda rynki nie lubią silnego dolara, bo dużą część spółek z indeksu S&P500 stanowią eksporterzy, ale gdy się umocni gospodarka USA nie poniesie dużych strat, a zwykli ludzie tego nie odczują.
Powstało bardzo dobre środowisko dla wzrostu gospodarczego. Mamy słabsze euro, które paradoksalnie wspiera w większym stopniu Niemcy niż np. Francję. Eksport stanowi 60 proc. niemieckiego PKB, a połowa tego eksportu idzie poza strefę euro, więc możemy powiedzieć, że osłabienie wspólnej waluty stymuluje 30 proc. gospodarki Niemiec. Silny wzrost gospodarczy w Niemczech wspiera gospodarki innych państw. Jednocześnie niższe ceny ropy dodają jakieś 0,5 pkt proc. w tym roku do wzrostu PKB w strefie euro. Choć na rynku naftowym doszło do odbicia, to ceny surowca są nadal o około 40 proc. niższe niż rok wcześniej, co jest dużym wsparciem dla gospodarki. Mamy również niższe rentowności obligacji. Choć ostatnio szły one mocno w górę, to i tak są sporo niższe niż rok temu. Ożywia się też działalność kredytowa, nawet na peryferiach strefy euro. Jest więc wiele czynników pobudzających wzrost w Europie, problem jednak w tym, że nad eurolandem wciąż wisi jak miecz Damoklesa niebezpieczeństwo grexitu.
Niektórzy analitycy wskazują, że dużo większym problemem niż Grecja może stać się Hiszpania. Radykalnie lewicowa partia Podemos dobrze wypadła w niedawnych wyborach samorządowych i może wygrać jesienne wybory parlamentarne.
Nie sądzę, by Podemos zdobyła taką większość w parlamencie, jaką uzyskała Syriza w Grecji. Będą więc musieli wejść w koalicję z socjalistyczną partią PSOE lub PSOE zawrze wielką koalicję z Partią Ludową obecnego premiera Mariano Rajoya. Co prawda Podemos raczej nie odniesie takiego sukcesu wyborczego jak Syriza, ale w przypadku wielu wyborów w Europie widzieliśmy ostatnio, że kandydaci z przesłaniem sceptycznym wobec Europy odnosili sukcesy. Okazało się to prawdą zarówno w przypadku greckich, jak i polskich wyborów.