Przewalutowanie kredytów we frankach jak puszka Pandory

Marcin Materna | Z dyrektorem działu analiz Millennium DM rozmawia Maciej Rudke

Aktualizacja: 06.02.2017 20:36 Publikacja: 08.08.2015 14:39

Przewalutowanie kredytów we frankach jak puszka Pandory

Foto: Archiwum

W środę Sejm przyjął proponowaną przez PO ustawę dotyczącą przewalutowania kredytów w walutach obcych, m.in. we frankach szwajcarskich. Pojawiają się pierwsze wątpliwości wobec jej konstytucyjności. Dlaczego?

To prawda, Związek Banków Polskich przedstawił swoje ekspertyzy, także Narodowy Bank Polski w uwagach do projektu ustawy stwierdził, że niektóre z proponowanych przepisów budzą wątpliwości co do ich konstytucyjności, również Europejski Bank Centralny zwraca uwagę na tę kwestię. Główne punkty podnoszone w tych ekspertyzach to ingerowanie w legalną umowę zawartą między bankiem a kredytobiorcą, wymuszające działanie prawa wstecz, oraz porównanie nakazania umorzenia części kredytu przez bank z wywłaszczeniem bez odszkodowania. I to bez wyraźnej przyczyny – nie ma kryzysu ani wojny. Mamy do czynienia „tylko" z umocnieniem franka i, jak twierdzą analitycy, tylko przejściowym. Zmusza się jedną gałąź gospodarki, aby preferencyjnie traktowała pewną wąską grupę obywateli. Politycy chcą rozdawać pieniądze, jednak problem w tym, że nie budżetowe, ale należące do prywatnych firm. To nowa „jakość" legislacyjna.

Jakie są pozostałe zastrzeżenia?

W uzasadnieniu ustawy czytamy, że jej wejście w życie nie będzie miało wpływu na budżet państwa i finanse publiczne. A spadek dochodów z CIT? A potencjalna konieczność wypłat z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, w razie gdyby któryś z banków miał problemy? Według ustawodawcy nowe prawo nie będzie miało wpływu także na rynek pracy. A czy wzrost kosztów w bankach nie wpłynie na konieczność konsolidacji i zmniejszenia zatrudnienia w sektorze? Pojawia się też inne pytanie – czy zmuszanie prywatnych przedsiębiorstw i obciążanie ich kosztami w wyniku ingerencji w legalne umowy jest zgodne z prawem UE? Już pomijam całkowity brak w uzasadnieniu analizy wpływu na rynek walutowy, na konieczność zamykania pozycji przez banki, na rynek stopy procentowej. Zaznaczmy w tym miejscu wyraźnie, że kredyt w CHF był produktem sprzedawanym legalnie, czego nie zakwestionował do tej pory żaden sąd. I w dalszym ciągu takim jest, więc tym bardziej ingerencja jest nie na miejscu.

Banki powinny skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego?

One akurat pewnie nie mogą, podobnie jak rok temu nie mogły PTE, ale być może któraś z instytucji do tego uprawniona to zrobi. Możliwe są także międzynarodowe spory na bazie umów o ochronie inwestycji. Nie może być tak, że można uchwalić cokolwiek, licząc na to, że nikt nie wniesie zastrzeżeń do TK. A tu takie zastrzeżenia budzi już samo uzasadnienie wprowadzenia ustawy. Czytamy w nim, że ustawa ma umożliwić kredytobiorcom przejście z kredytu walutowego na kredyt złotowy i dokonanie podziału kosztów tej operacji pomiędzy kredytobiorcę i bank. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego należałoby to w ogóle robić, nie ma.

Dziś na stole jest propozycja, że 90 proc. tych kosztów ma pokryć bank. Być może zostanie odwrócone to w Senacie, ale pamiętajmy, że na przegłosowanie poprawki Senatu wciąż potrzeba 50 proc. głosów w Sejmie. Skoro pierwotnie odrzucenie poprawki SLD (mowa o podziale kosztów przewalutowania w proporcjach 90/10) tyle nie uzyskało, to do zmiany zapisu trzeba będzie przekonać część posłów. A tymczasem już nawet podział 10/90 na korzyść banku może się okazać wadliwy konstytucyjnie.

Politycy argumentują, że na Węgrzech przeprowadzono ten proces, banki straciły i świat się nie zawalił.

Tam sytuacja była jednak inna. Na Węgrzech doszło do przewalutowania, ale na podstawie średniego kursu z paru miesięcy poprzedzających tę operację, a banki mogły się przygotować. Poniosły koszt, ale znacznie mniejszy niż potencjalnie wyniósłby w Polsce, i związany był on nie tylko z przewalutowaniem, ale też z odszkodowaniami, bo niektóre banki niezgodnie z prawem same ustalały według własnych tabel oprocentowanie kredytów i poszerzały spready. Poza tym portfel kredytów frankowych był znacznie gorszy niż w Polsce, u nas są dobrze spłacane. A czy świat się zawalił? Po tym kroku gospodarka z pewnością nie kwitła, a aktywność kredytowa spadła. I pozostaje pytanie, czy Węgrzy mają teraz tańsze usługi bankowe, niż mieli, czy droższe.

Obawia się pan, że uchwalenie w Polsce tej ustawy spowoduje precedens i inne grupy również będą się domagały zmiany umów?

Tak. Otwierając dzisiaj tę puszkę Pandory, warto się zastanowić, co będzie za trzy–cztery lata, gdy wzrosną stopy w Polsce. Kredytobiorcy (tym razem ci, którzy mają kredyty w PLN) będą chyba mieli prawo domagać się ustalenia maksymalnego pułapu raty kredytu w tych warunkach, bo „banki sprzedały im toksyczne produkty oparte na zmiennej stopie procentowej, a klienci nie mieli pojęcia, że stopy mogą rosnąć". Czy ktoś nie zaproponuje, że kredyt należy przeliczyć po oprocentowaniu z dnia zaciągnięcia, bo klient nie miał świadomości, jakie ryzyko na siebie bierze? A co jeśli frank się osłabi? Obecna ustawa zakłada, że klient nie zna się na ryzyku walutowym i podjął złą decyzję, biorąc kredyt we frankach, ale jednocześnie zmusza go do samodzielnego oszacowania możliwości odwrócenia trendu i spadku wartości franka i oszacowania różnicy w stopach procentowych w przeszłości. Warto się zastanowić, gdzie jest większe prawdopodobieństwo podwyżki stóp – w Polsce czy w Szwajcarii? Klient, w założeniu bez wiedzy ekonomicznej, ma to sam oszacować? Czy za trzy–cztery lata będziemy mieli do czynienia z lamentami klientów, że rata w złotych wzrosła, a oprocentowanie we frankach wynosi nadal 0 proc. i że może trzeba to odwrócić? Utrzymywanie się kursu franka przy obecnych poziomach nie jest możliwe w długim terminie. Obecnie istnieje bańka na franku, która za jakiś czas, może dwa–trzy lata, pęknie, tak samo jak pękały bańki na złocie, jenie czy ropie. Nie ma baniek, które trwają wiecznie.

Pojawia się też argument, że banki sprzedawały walutowe kredyty hipoteczne ludziom, którzy nie znali się na rynku walutowym ani tym bardziej nie byli świadomi ryzyka stopy procentowej.

Wbrew krzywdzącej dla Polaków opinii polityków przeważająca większość osób jednak rozumie, co to jest ryzyko walutowe, i zna mechanizm zmiany kursów walut, bo przynajmniej raz w życiu szukała dogodnego momentu do zakupu czy sprzedaży waluty, np. przed wakacjami czy po powrocie z pracy zagranicą. Wielu także oszczędzało w walutach w czasie kryzysu rosyjskiego, uważając, że dolar to najlepsza waluta na czas niepewności. Dlatego argument, że Polacy nie zdawali sobie sprawy z istnienia ryzyka walutowego, jest moim zdaniem nie do końca prawdziwy. Klienci tłumaczą, że brali kredyty frankowe, ponieważ na równowartość takiego kredytu w złotych zdaniem banków nie mieli zdolności. Trzeba jednak pamiętać, że większość klientów przychodziła do banku po kredyt na konkretną nieruchomość, której koszt znała i oczekiwała od banku, że kredyt w tej wysokości dostanie. Z powodu wysokich stóp procentowych w Polsce rata pożyczki w PLN była uznana przez banki za trudną do udźwignięcia, ale bank oferował rozwiązanie – bardziej ryzykowny, ale o niższym oprocentowaniu kredyt w CHF. Czy wielu było klientów, którzy stwierdzili wtedy – „nie, dziękuję, to ja sobie kupię w takim razie mniejsze mieszkanie i wezmę kredyt w PLN"?

Ale banki prowadziły dość agresywną sprzedaż kredytów frankowych...

Banki chętnie oferowały frankowe kredyty, ale trudno uwierzyć, że klienci nie mieli świadomości ryzyka związanego z potencjalnym osłabieniem złotego. Podpisywali przecież w większości przypadków oświadczenia, że zapoznali się z problemem ryzyka walutowego i go akceptują. Nie można też mówić o masowym „wciskaniu" kredytów w CHF – jeśli ktoś chciał kredyt w PLN, to dostawał kredyt w PLN. Trudno oczywiście szacować, ile było przypadków, że sprzedawca namawiał klienta, aby rozważył kredyt w CHF. Ale biorąc pod uwagę profile ryzyka banków, nie było to z pewnością masowe. Były banki, które stroniły długo od kredytów walutowych, ale wprowadziły je do oferty właśnie w odpowiedzi na znaczny popyt zgłaszany przez klientów, którzy w innym przypadku poszliby do konkurencji. Z porównania wysokości rat płaconych przez klientów w CHF i w potencjalnym kredycie w PLN wynika, że różnica jest znacznie mniejsza, niż wynikałoby to tylko z porównaniu kursów. Rata wzrosła, ale różnica nie jest ogromna – przeważająca większość kredytobiorców nie ma problemów z jej obsługiwaniem. Największe problemy miały osoby, które wzięły największe kredyty na dwa–trzy mieszkania. A argument, że klient został „uwięziony" w nieruchomości, banki zaadresowały przez umożliwienie przeniesienia hipoteki na inną, nową nieruchomość.

Pana zdaniem banki były całkowicie bez winy, kiedy sprzedawały kredyty hipoteczne we frankach?

Parę lat temu była to atrakcyjna waluta do zadłużenia. W połowie 2007 r. oprocentowanie kredytów frankowych wynosiło około 2,7 proc., w euro 4,2 proc., dolarowych prawie 5 proc., a złotowych 4,7 proc., więc klienci i banki chętnie wybierali franki. Wszyscy szermują hasłami, że banki oszukiwały, wciskały toksyczne produkty. Może i zdarzały się takie sytuacje, nawet nie jednostkowe, ale każdy przypadek musi być rozpatrywany oddzielnie. Nie jest prawdziwe stwierdzenie, że 100 proc. klientów nie zdawało sobie sprawy z ryzyka walutowego. Duża część sama wybrała kredyt we frankach, licząc na umocnienie złotego, część zapragnęła mieć większe mieszkanie, niż gdyby mogła kupić na kredyt w złotych. Czy i w tym przypadku można w ogóle mówić o missellingu? Czy np. ktoś, kto bierze kredyt w euro na drogie auto, podczas gdy mógłby wziąć niższy kredyt w zł na tańsze, powinien otrzymać rekompensatę od sprzedawcy czy banku po osłabieniu się PLN?

Jednak są osoby, chociaż pewnie jest to zdecydowana mniejszość, które wzięły kredyt, bo przekonał je do tego sprzedawca w banku.

No właśnie – mniejszość. Banki rozumieją problemy klientów, wprowadziły przecież tzw. sześciopak i starają się pomagać w spłacie kredytów osobom będącym w trudnej sytuacji, umożliwiają przeniesienie kredytu na inną nieruchomość, chcą utworzyć fundusz pomocowy. Można dyskutować, czy państwo powinno pomagać tym, który nie są w stanie obsługiwać kredytu, który wzięli bez dokładniej wiedzy o ryzyku z nim związanym. Ale jak już ma pomagać, to powinno to robić za swoje pieniądze, a nie prywatnych podmiotów, i pomagać tylko tym, którzy takiej pomocy potrzebują, bo mają kłopoty z obsługą pożyczki. Banki w większości zdecydowały, że pomagać trzeba, proponując wspomniany sześciopak, może poszłyby nawet dalej, gdyby nie pojawił się projekt ustawy. Ale ustanawiać prawo tylko dlatego, że „wszyscy mówią, że banki wciskały kredyty frankowe", prawo, które miałoby preferować całą grupę, bez względu na to, czy pomoc potrzeba czy nie, to już przesada. Tym bardziej że proponowane rozwiązanie narusza własność innych podmiotów (banków) i ingeruje w zawarte przed wielu laty za obopólną zgodą dwóch stron umowy. Od decyzji, czy produkt został sprzedany zgodnie z prawem czy nie, są sądy. A jeśli został sprzedany zgodnie z prawem, ustawodawcy nie powinno to interesować, a jedyne, co może zrobić, to ewentualnie taką sprzedaż zdelegalizować na przyszłość.

Ustawa spowoduje zagrożenia prawne dla państwa

Prawnicy kancelarii Allen & Overy przygotowali opracowanie dotyczące konstytucjonalności rozważanych sposobów ustawowego przewalutowania kredytów mieszkaniowych. Ich zdaniem poselski projekt ustawy i propozycje zgłaszane przez prezydenta Andrzeja Dudę mogą być równoważne z tzw. regulacyjnym wywłaszczeniem, ponieważ naruszają prawa majątkowe (wierzytelności) banków wobec grupy kredytobiorców. Jeżeli bankom nie będzie przysługiwać odszkodowanie pieniężne od Skarbu Państwa na podstawie planowanej ustawy, taka regulacja będzie mogła zostać uznana za niekonstytucyjną. Dodają, że ustawa może naruszać takie zasady konstytucyjne jak ochrona interesów w toku oraz ochrona własności. Proponowane rozwiązanie mogłoby być także sprzeczne z Europejską Konwencją Praw Człowieka, która również chroni prawo własności. Prawnicy zwracają uwagę, że jeżeli ustawa wejdzie w życie, a następnie zostanie uznana przez Trybunał Konstytucyjny za niekonstytucyjną, utraci moc obowiązującą. Banki będą mogły wówczas domagać się odszkodowania od SP za poniesioną szkodę wyrządzoną do tego czasu. Wprowadzenie ustawy będzie wiązać się także z istotnym ryzykiem prawnym dla SP, że zagraniczni akcjonariusze banków będą domagać się od Polski odszkodowania z tytułu regulacyjnego wywłaszczenia/niesłusznego traktowania. Podstawą takiego roszczenia może być to, że wartość akcji zagranicznych inwestorów w bankach spadnie w wyniku nowego uregulowania. Istnieje też ryzyko wdania się w kompleksowe spory z ww. podmiotami. MR

Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę