11 sierpnia Ludowy Bank Chin zaskoczył świat, dewaluując juana. Chińska waluta w trzy dni osłabła o ponad 3 proc. wobec dolara. Inwestorzy wpadli w panikę, gdyż uznali, że ta dewaluacja jest dowodem na to, iż zwalniająca gospodarka ChRL jest w o wiele gorszym stanie, niż sugerują oficjalne dane. Powszechnie spodziewano się, że chińskie władze będą nadal osłabiać juana, by wspierać w ten sposób eksporterów i pobudzać gospodarkę. Miał to być początek nowej wojny walutowej w Azji i na świecie. Wszak wkrótce potem Wietnam zdewaluował donga, Indie zaczęły się odgrażać, że osłabią rupię, a japoński minister finansów Taro Aso nazwał chińską dewaluację toporną i nieprofesjonalną decyzją. Pojawiły się też obawy przed „twardym lądowaniem" w Chinach – ostrym kryzysem, który przeciągnie w czasie krach na rynkach surowcowych i wepchnie cały świat w recesję. W ciągu następnych dwóch tygodni ze światowych giełd wyparowało nawet 5 bln USD.
Decydenci z Pekinu muszą być nieźle zdziwieni tym, do czego doprowadzili. Z przecieków wynika, że nie spodziewali się oni, iż dewaluacja doprowadzi do tak wielkiego wstrząsu na rynkach. O ile mogli planować wcześniej, że juan zostanie osłabiony o 10 proc. wobec dolara, o tyle teraz muszą odłożyć te plany w czasie. Po negatywnej reakcji rynków zaczęli usilnie zapewniać, że ich intencją nie było wszczynanie wojny walutowej. Choć prawdomówność nie jest przymiotem, który kiedykolwiek posiadali chińscy komuniści, to w tym przypadku można im wierzyć. Chińska dewaluacja widziana w szerszym kontekście miała mało wspólnego z odzyskiwaniem konkurencyjności eksportowej, a więcej z utrzymywaniem kontroli nad własnym systemem finansowym.
Krótka historia wojen walutowych
Kurs walutowy może być dużo skuteczniejszym narzędziem protekcjonistycznej polityki gospodarczej niż cła. Korzystne kursy walutowe wyznaczone przez łaskawych amerykańskich okupantów mocno przyczyniły się do tego, że RFN i Japonia zbudowały swoją powojenną potęgę gospodarczą na eksporcie. Dzięki słabemu jenowi japońskie firmy wygrywały wojnę handlową z USA. Amerykanie dzięki ogromnym naciskom zdołali skłonić Japonię w 1985 r. do podpisania tzw. porozumień Plaza przewidujących, że Kraj Kwitnącej Wiśni pozwoli jenowi się umocnić wobec dolara (o około 50 proc. w dwa lata!) i znacznie poluzuje regulacje finansowe. Efektem był krach z 1987 r. i „stracone dwudziestolecie" w Japonii. Japońskie doświadczenia w budowie potęgi gospodarczej uważnie obserwowały chińskie władze. Pozwoliły więc, by w latach 1989–1994 dolar umocnił się o 133 proc. wobec juana (o 437 proc. w latach 1981–1994). Następnie przez blisko dziesięć lat utrzymywały kurs wymiany na sztucznie zaniżonym poziomie z połowy lat 90., mimo że w tym czasie ich nominalny PKB wzrósł ponadtrzykrotnie. Ich sektor eksportowy otrzymał w ten sposób ogromne wsparcie. Reszta świata otworzyła szeroko swoje rynki na chińskie produkty (sprzedawane ultratanio dzięki niskim kosztom pracy w ChRL i zaniżonemu kursowi juana), przyczyniając się w ten sposób do „zarżnięcia" własnych branż przemysłu i siejąc ziarna kryzysu z 2008 r.
Utrzymywanie przez Chiny kursu USD/CNY na poziomie z czasów, gdy internet dopiero raczkował, zaczęło z czasem niepokoić Amerykanów, którzy rozpoczęli naciski na „urealnienie" kursu. We wrześniu 2005 r. Departament Skarbu USA oskarżał MFW o to, że Fundusz dokonał ogromnego zaniedbania, pozwalając Chinom na tak bezczelny walutowy protekcjonizm. Amerykański Kongres (w 2007 r.) wskazywał, że juan powinien osłabnąć o 40 proc. wobec dolara. Swoje zaniepokojenie wyrażał też MFW, a i chińskie władze uznały, że kurs przestał przystawać do nowego modelu gospodarczego, jaki chciały wdrożyć, modelu w mniejszym stopniu opartym na eksporcie. Wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa rosły w Chinach koszty pracy. ChRL trudno już było konkurować cenowo z Wietnamem czy Filipinami. Jednocześnie Pekin postawił na rozwój swojego rynku kapitałowego i projekt uczynienia juana jedną z głównych walut rezerwowych świata. Chińczycy zdecydowali się więc w lipcu 2005 r. na ostrożne uelastycznienie kursu swojej waluty. Juan zaczął się stopniowo umacniać wobec dolara (proces ten przerwano między sierpniem 2008 a czerwcem 2010 r. ze względu na eskalację światowego kryzysu). Do stycznia 2014 r. umocnił się wobec dolara aż o 27 proc. Po tak dużej aprecjacji dewaluacja wynosząca mniej niż 4 proc. wydaje się mało znaczącym ruchem. Tak niewielkie osłabienie własnej waluty nie jest w stanie pobudzić eksportu na tyle, by zatrzymać spowolnienie gospodarcze w Chinach.
Ostatnia chińska dewaluacja jest niczym choćby w porównaniu z tym, co robi Bank Japonii, by osłabić jena. Przez ostatnie 12 miesięcy dolar zyskał wobec japońskiej waluty 16 proc., a od 2012 r. ponad 50 proc. (juan jest wciąż powiązany kursowo z dolarem, więc przez ostatnie trzy lata zyskał blisko 60 proc. wobec jena.) Choć powszechnie wiadomo, że Japonia osłabia jena, by pobudzić eksport oraz inflację, mało kto nazywa jej politykę wojną walutową. Nikt nie ma też pretensji do Europejskiego Banku Centralnego za to, że stara się on podtrzymać ożywienie gospodarcze w Europie, osłabiając euro. Przez ostatnie 12 miesięcy straciło ono blisko 15 proc. wobec dolara. Jakoś nie wywołało to paniki na rynkach.