Europejski Bank Centralny nie może w ostatnich latach narzekać na nudę. Prowadzi skup papierów dłużnych za wykreowane pieniądze, co jest dość absorbującą formą łagodzenia polityki pieniężnej. Jako jeden z wierzycieli Grecji jest zaangażowany w negocjacje z tamtejszymi władzami w sprawie warunków udzielanej im pomocy i uczestniczy w monitorowaniu wdrażanych tam reform. Od roku odgrywa też rolę głównego nadzorcy sektora bankowego Eurolandu.
Nic dziwnego, że opublikowany w lipcu przez tę frankfurcką instytucję artykuł, poświęcony prognostycznej wartości dla rynku akcji popularnych portali internetowych, wywołał (na tychże portalach) spore zdumienie. – Najwyraźniej pracownicy EBC mają jeszcze czas na zabawne badania – komentował Marc Chandler, główny strateg walutowy Brown Brothers Harriman, jeden z wielu ekspertów, którzy zwrócili uwagę na niecodzienną publikację.
W rzeczywistości jej autorzy – Huina Mao, Johan Bollen i Scott Counts – nie są pracownikami EBC, tylko amerykańskich uczelni. Ale nawet gdyby było inaczej, ich badania nie byłyby wcale tak nieprzystające do mandatu tej instytucji, jak się może wydawać. Analizę powiązań między zawartością komunikatów na Twitterze oraz hasłami wpisywanymi w wyszukiwarce Google a koniunkturą na giełdach można bowiem postrzegać jako sprawdzian efektywności rynku akcji. A to ma dla banków centralnych, które m.in. zobligowane są do dbania o stabilność finansową, spore znaczenie. Inną kwestią jest, że hipotezy efektywnego rynku mało kto dziś broni. Wyniki badań Mao, Bollen i Counts wymierzają jej tylko kolejny cios.
Nastroje mają znaczenie
Hipoteza efektywnego rynku sformułowana na przełomie lat 60. i 70. przez Eugene'a Famę z Uniwersytetu Chicagowskiego zakłada, że ceny instrumentów finansowych odzwierciedlają wszystkie informacje. To oznacza, że – po pierwsze – ceny akcji są zawsze właściwe, tzn. nie odrywają się od fundamentów, oraz że – po drugie – nie da się osiągać lepszych wyników niż szeroki rynek, ponieważ wymagałoby to posiadania dodatkowych informacji niezawartych w cenach. A to w świetle tej hipotezy jest wykluczone. Na tak działającym rynku treści z Twittera czy Google nie pozwalałyby przewidywać zmian cen akcji. A jak wynika z badań, jednak pozwalają.
Dzieje się tak, ponieważ na ceny instrumentów finansowych wpływają na nastroje uczestników rynków. Te zaś znajdują odzwierciedlenie np. w tym, co piszą oni w internecie. „Behawioralna teoria finansów opiera się na dwóch kluczowych założeniach. Po pierwsze, inwestorzy nie są całkowicie racjonalni, ich zachowania są też determinowane przez ich nastroje. Po drugie, istnieją pewne limity arbitrażu, tzn. gra przeciwko irracjonalnym inwestorom jest kosztowna i ryzykowna. Ponieważ wyrafinowani inwestorzy mają ograniczone możliwości korygowania cen, nastroje innych inwestorów mogą na te ceny wpływać" – tłumaczą badacze.