Twitterowe ćwierkanie miłe uszom inwestorów

Analiza treści komunikatów na popularnym portalu społecznościowym pozwala przewidywać koniunkturę na giełdzie. Google też może być przydatny.

Aktualizacja: 06.02.2017 19:32 Publikacja: 02.09.2015 13:00

Ciekawostką jest, że w komunikatach publikowanych przez użytkowników serwisu Twitter słowo „byczy” p

Ciekawostką jest, że w komunikatach publikowanych przez użytkowników serwisu Twitter słowo „byczy” pojawia się dwa razy częściej niż wyraz „niedźwiedzi”.

Foto: Archiwum

Europejski Bank Centralny nie może w ostatnich latach narzekać na nudę. Prowadzi skup papierów dłużnych za wykreowane pieniądze, co jest dość absorbującą formą łagodzenia polityki pieniężnej. Jako jeden z wierzycieli Grecji jest zaangażowany w negocjacje z tamtejszymi władzami w sprawie warunków udzielanej im pomocy i uczestniczy w monitorowaniu wdrażanych tam reform. Od roku odgrywa też rolę głównego nadzorcy sektora bankowego Eurolandu.

Nic dziwnego, że opublikowany w lipcu przez tę frankfurcką instytucję artykuł, poświęcony prognostycznej wartości dla rynku akcji popularnych portali internetowych, wywołał (na tychże portalach) spore zdumienie. – Najwyraźniej pracownicy EBC mają jeszcze czas na zabawne badania – komentował Marc Chandler, główny strateg walutowy Brown Brothers Harriman, jeden z wielu ekspertów, którzy zwrócili uwagę na niecodzienną publikację.

W rzeczywistości jej autorzy – Huina Mao, Johan Bollen i Scott Counts – nie są pracownikami EBC, tylko amerykańskich uczelni. Ale nawet gdyby było inaczej, ich badania nie byłyby wcale tak nieprzystające do mandatu tej instytucji, jak się może wydawać. Analizę powiązań między zawartością komunikatów na Twitterze oraz hasłami wpisywanymi w wyszukiwarce Google a koniunkturą na giełdach można bowiem postrzegać jako sprawdzian efektywności rynku akcji. A to ma dla banków centralnych, które m.in. zobligowane są do dbania o stabilność finansową, spore znaczenie. Inną kwestią jest, że hipotezy efektywnego rynku mało kto dziś broni. Wyniki badań Mao, Bollen i Counts wymierzają jej tylko kolejny cios.

Nastroje mają znaczenie

Hipoteza efektywnego rynku sformułowana na przełomie lat 60. i 70. przez Eugene'a Famę z Uniwersytetu Chicagowskiego zakłada, że ceny instrumentów finansowych odzwierciedlają wszystkie informacje. To oznacza, że – po pierwsze – ceny akcji są zawsze właściwe, tzn. nie odrywają się od fundamentów, oraz że – po drugie – nie da się osiągać lepszych wyników niż szeroki rynek, ponieważ wymagałoby to posiadania dodatkowych informacji niezawartych w cenach. A to w świetle tej hipotezy jest wykluczone. Na tak działającym rynku treści z Twittera czy Google nie pozwalałyby przewidywać zmian cen akcji. A jak wynika z badań, jednak pozwalają.

Dzieje się tak, ponieważ na ceny instrumentów finansowych wpływają na nastroje uczestników rynków. Te zaś znajdują odzwierciedlenie np. w tym, co piszą oni w internecie. „Behawioralna teoria finansów opiera się na dwóch kluczowych założeniach. Po pierwsze, inwestorzy nie są całkowicie racjonalni, ich zachowania są też determinowane przez ich nastroje. Po drugie, istnieją pewne limity arbitrażu, tzn. gra przeciwko irracjonalnym inwestorom jest kosztowna i ryzykowna. Ponieważ wyrafinowani inwestorzy mają ograniczone możliwości korygowania cen, nastroje innych inwestorów mogą na te ceny wpływać" – tłumaczą badacze.

Na podstawie zawartości komunikatów na Twitterze oraz zapytań w wyszukiwarce Google Mao, Bollen i Counts skonstruowali dwa wskaźniki nastrojów. Pierwszy z nich bazuje na relatywnej częstości występowania słów „byczy" (ang. bullish) i „niedźwiedzi" (ang. bearish) w tweetach, drugi zaś na relatywnej popularności terminów „rynek byka" (ang. bull market) i „rynek niedźwiedzia" (ang. bear market) w hasłach wpisywanych w najpopularniejszej wyszukiwarce (internauci rzadko wpisują przymiotniki).

Sam pomysł, aby mierzyć nastroje uczestników rynku na podstawie śladów, które zostawiają w internecie, nie jest nowy. Takie próby są podejmowane co najmniej od dekady, ponieważ popularne wskaźniki nastrojów rynkowych bazujące na sondażach (takie jak ten publikowany przez „Investors Intelligence") są czasochłonne i kosztowne w przygotowaniu i mają – w świetle ustaleń ekonomistów behawioralnych – pewne wady (np. wprost zadane pytania mogą sugerować ankietowanym odpowiedzi, których szczerość niezależnie od tego jest zresztą wątpliwa). W ocenie Mao, Bollena i Countsa algorytmy wykorzystywane wcześniej do konstruowania alternatywnych, internetowych wskaźników nastrojów miały jednak problemy z „wyczuwaniem" emocjonalnej zawartości komunikatów. Zliczając wyłącznie określone i pojawiające się tylko w giełdowym kontekście terminy, badacze chcieli tę przeszkodę obejść. Wartą wzmianki ciekawostką jest to, że termin „byczy" pojawia się w tweetach dwa razy częściej niż słowo „niedźwiedzi".

Fundamenty biorą górę

Tak skonstruowane wskaźniki nastrojów ekonomiści zestawili z notowaniami indeksów giełdowych w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Chinach. Wnioski są obiecujące. Nastroje użytkowników Twittera są wyraźnie powiązane z koniunkturą na giełdach we wszystkich z tych państw z wyjątkiem Chin, gdzie ten portal jest zablokowany. Wyliczenia Mao, Bollena i Countsa sugerują, że w latach 2010–2012, biorąc poprawkę na poziom cen akcji i ich zmienność, wzrost dziennego stosunku byczych tweetów do niedźwiedzich tweetów o jedno odchylenie standardowe przekładał się na wzrost stopy zwrotu indeksu Dow Jones Industrial Average kolejnego dnia o blisko 0,13 pkt proc. w stosunku do mediany (która wynosi 0,03 pkt proc.). Podobną moc predykcyjną wskaźnik ten ma w odniesieniu do innych amerykańskich indeksów giełdowych, a także brytyjskiego i kanadyjskiego. Na czwartej sesji od momentu poprawy nastrojów ceny akcji na tych rynkach wracały jednak do poziomu, jaki miałyby bez tego psychologicznego efektu. „Nasze ustalenia są zgodne z modelem wpływu nastrojów inwestorów na rynek, w świetle którego irracjonalność niektórych traderów może spowodować przejściowe odchylenie ceny akcji od wartości fundamentalnej, ale później wraca ona do średniej" – napisali autorzy.

Zmiany nastrojów użytkowników Google też zdają się wyprzedzać zmiany indeksów giełdowych – w tym wypadku także w Chinach, choć popularniejszą wyszukiwarką jest tam Baidu. Przykładowo w okresie od początku 2007 r. do końca 2012 r. internauci byli najbardziej pesymistyczni w połowie 2008 r., czyli przed zawirowaniami na zachodnich rynkach, które uruchomiła plajta banku Lehman Brothers jesienią tamtego roku. Chińscy inwestorzy najczęściej szukali informacji o „rynku byka" w pierwszych miesiącach 2007 r., czyli prawie rok przed szczytem hossy. Mao, Bollen i Counts nie byli jednak w stanie wykazać, że korelacja między nastrojami użytkowników Google a notowaniami indeksów giełdowych ma charakter przyczynowo-skutkowy. Może to jednak wynikać z tego, że w tym wypadku badali wpływ zmiany nastrojów w jednym tygodniu na stopę zwrotu indeksów giełdowych w kolejnym tygodniu. Dane dotyczące zapytań użytkowników Google są bowiem dostępne tylko w tygodniowych interwałach. Tymczasem, jak sugeruje reakcja rynku na zmiany nastrojów na Twitterze, tydzień to okres wystarczająco długi, aby efekty wzrostu optymizmu wygasły.

Czy to oznacza, że śledzenie komunikatów na Twitterze może służyć do opracowania skutecznej strategii inwestycyjnej? Teoretycznie tak, ale indywidualnemu graczowi ocena nastrojów emanujących z tweetów może nastręczać trudności. Być może bardziej praktycznym wnioskiem z tych badań jest więc ten, że w krótkim terminie podejście kontrariańskie się nie sprawdza.

[email protected]

Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę