Wprawdzie nie widać już silnego trendu, do czego mogły nas przyzwyczaić wcześniejsze miesiące, ale od początku maja zobaczyliśmy na wykresach rentowności obligacji dwuletnich naruszenie granicy 5 proc., zejście do okolic 4,7 proc., ponowny atak na szczyty, ponowny test dołków, wreszcie bardzo silne odbicie w górę wywołane ubiegłotygodniowymi danymi z rynku pracy. Sami jesteśmy zdania, że były one bardzo niejednoznaczne, a wysokie odczyty zatrudnienia mają coraz niższą wartość (narastające dywergencje z household survey, silne późniejsze rewizje, coraz większy rozdźwięk z JOLTS i innymi danymi uderzają w ich wiarygodność). Można jednak założyć z prawdopodobieństwem bliskim 100 proc., że członkowie FOMC w czerwcu ponownie się na nie powołają, by stwierdzić, że „rynek pracy pozostaje silny”. Czy to znaczy, że na obniżki stóp możemy liczyć dopiero w IV kwartale?

Naszym zdaniem nie. Choć ostatni ISM z sektora usług, a później raport BLS osłabiły nieco naszą tezę, uważamy, że ryzyka dla wzrostu gospodarczego w USA są obecnie niedocenione (w szczególności przez amerykańską giełdę). Spodziewamy się również, a być może przede wszystkim, że pasmo negatywnych niespodzianek inflacyjnych mamy za sobą, a w środę zobaczymy ponowny spadek inflacji bazowej, tym razem do 3,4–3,5 proc. r./r. Przypuszczamy, że nawet pozytywne zaskoczenia na poziomie sfery realnej nie będą przeszkodą na drodze do wrześniowej obniżki, jeżeli uporczywość wzrostu cen przestanie być problemem. Czy oznacza to, że cały Komitet w komunikacie lub J. Powell podczas konferencji dadzą sygnał takiego scenariusza?

Niekoniecznie. Pierwszym krokiem do rozpoczęcia cyklu powinna być sygnalizacja dwóch ruchów w tym roku na tzw. dot-plot. Czas na większą precyzję przyjdzie w lipcu, po kolejnej serii danych i ewentualnym potwierdzeniu tezy inflacyjnej. Zakładamy jednak, że układ wrzesień–grudzień jest znacznie prawdopodobniejszy niż listopad–grudzień. Jedną oczywistą przyczyną są wybory prezydenckie w USA, podejmowanie decyzji o zmianach polityki monetarnej dwa dni po nich (kto wie, czy nie podczas kolejnego szturmu na Kapitol?) nie wydaje się optymalne. Być może ważniejszy jest jednak fakt, że o ile w przyszłym roku nie dojdzie do poważnej recesji, a raczej tego scenariusza nie zakładamy, Fed będzie zapewne preferował dość długi i powolny cykl, gdzie luzowanie następowałoby z częstotliwością kwartalną. Zachowanie tego tempa od samego początku miałoby pewną wartość i cementowało percepcję, że scenariusz „soft landing”/”no landing” się dokonał, gwarantując członkom Komitetu miejsce w ekonomicznym panteonie.