„Sytuacja gospodarcza Wielkiej Brytanii nie jest może wspaniała, ale i tak cieszy się ona statusem bezpiecznej przystani ze względu na polityczną niepewność w strefie euro – powiedział Ian Stannard, główny europejski strateg walutowy banku Morgan Stanley.
Wątpliwości co do słuszności tego wniosku budzić może to, że aprecjacja funta trwa z niewielkimi przerwami już od połowy ub.r., a duża część tego okresu – zwłaszcza pierwsze miesiące br. – nie charakteryzowała się wcale dużą awersją inwestorów do ryzyka. W efekcie, choć funt umocnił się w tym roku o 4,3 proc. wobec euro i o 3,6 proc. wobec dolara, kilka uważanych za ryzykowne walut państw rozwijających się radziło sobie w tym okresie jeszcze lepiej.
W tym świetle funt prezentuje się raczej jako jednostka płatnicza, którą inwestorzy interesują się w czasie, gdy nie brak im apetytu na ryzyko. Byłoby to zresztą zgodne z wizerunkiem funta w niedalekiej przeszłości. Przykładowo, w najgorętszej fazie kryzysu finansowego – od lipca 2007 r. do początku 2009 r. – brytyjska waluta straciła wobec euro niemal 30 proc.
Potwierdzeniem opinii Stannarda może być jednak to, że funt wyraźnie umacnia się także w ostatnich dwóch, trzech miesiącach, charakteryzujących się eskalacją kryzysu fiskalnego w strefie euro i narastającym pesymizmem inwestorów. W tym czasie brytyjska waluta umocniła się wobec euro o 5,9 proc., najbardziej spośród 36 głównych walut. Tuż za nią uplasował się jen, mający tradycyjnie reputację bezpiecznej przystani.
- Ostatnio inwestorzy znacznie bardziej niepokoili się tym, co dzieje się w Europie kontynentalnej, niż sytuacją w Wielkiej Brytanii. Ta wydaje się atrakcyjna, ponieważ ma relatywnie stabilny rząd, inteligentną siłę roboczą i gospodarkę, która może się rozwijać – uważa Jeffrey Molitor, dyrektor inwestycyjny na Europę grupy Vanguard, która zarządza aktywami wartymi 1,7 bln USD. A Stannard dodaje, że atutem funta jest płynny i głęboki rynek aktywów w tej walucie.