Od ubiegłego roku, z małymi wyjątkami, deweloperzy miesiąc w miesiąc wprowadzali do oferty więcej mieszkań, niż w tym czasie sprzedawali. Dlatego oferta mieszkaniowa w siedmiu miastach jest na nowym szczycie, ale sytuacja w poszczególnych miastach jest zróżnicowana. W jednych jest względna równowaga między poziomem oferty a tempem sprzedaży, w innych wskaźniki świecą na czerwono. Jak wygląda to na koniec lutego?
Nikt nie jest zaskoczony tym, że zdecydowanie najwięcej mieszkań w ofercie deweloperzy mają w Warszawie – bo to największy rynek, najwięcej transakcji, najwyższe ceny. Przyzwyczailiśmy się przez poprzednie lata, że za Warszawą zawsze były Kraków, Wrocław, ewentualnie Trójmiasto. Ale problemy podażowe, które mieliśmy parę kwartałów temu w tych miastach, sprawiły, że na drugie miejsce wysunęła się Łódź, miasto piąte, szóste pod względem sprzedaży.
Łódź walczy teraz o swoje znaczenie m.in. w związku z potencjalnymi planami budowy CPK. Mieszkania są tu tańsze względem pozostałych dużych miast, co podniosło atrakcyjność. Deweloperzy byli tam bardzo aktywni, przez co wskaźnik wyprzedaży niepokojąco wzrósł do poziomu 9, 10, czasami nawet 11 kwartałów, podczas gdy ksiażkowo 4–5 kwartałów uznaje się za równowagę.
Kolejnym miastem, które ma dość długi czas wyprzedaży, są Katowice, ale to bardzo specyficzny rynek, bo to część ogromnej aglomeracji złożonej z wielu wcale niemałych miast. Te granice bardzo mocno się zacierają. Warto przede wszystkim patrzeć na te największe miasta, bo one są najlepszym obrazem tego, co się dzieje, na dużym rynku bardzo trudno jest statystykami zachwiać. Na mniejszym wystarczy wprowadzenie jakiejś większej inwestycji z wysokimi cenami – i od razu średnia cena ofertowa rośnie, bo znaczenie tej jednej inwestycji będzie dużo większe niż w Warszawie czy Krakowie.
W Krakowie akurat doszło do ożywienia podaży. Jakieś półtora roku temu miasto przeżywało totalną zapaść. Trudno było znaleźć mieszkanie zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym. Oferta spadła po kilkadziesiąt procent w każdym właściwie segmencie.
Teraz Kraków wrócił na drugie miejsce pod względem wielkości oferty, Łódź spadła na trzecie.
Czy na tych rynkach z największą nadpodażą jest uprawnione oczekiwanie, że ceny mieszkań spadną?
Oczywiście sytuacja, w której mamy dużo wyższą ofertę, niż jest zapotrzebowanie kupujących, jest pierwszym czynnikiem, który może wpłynąć na spadki cen. Te spadki też jest bardzo trudno wychwycić, ponieważ rynek głównie bazuje na cenach ofertowych, a wiadomo, że kupujący negocjują rabaty. Jeśli popatrzymy, jak wyglądały kampanie marketingowe firm deweloperskich, to głównie mamy promocje w postaci komórek w prezencie itd. To pojawia się częściej i sygnalizuje, że skłonność do negocjacji po stronie sprzedających jest większa niż kiedyś. Jest więc oczywiście możliwe, że ceny spadną, ale nie przypuszczam, żeby to były jakieś spektakularne spadki.