Rynki odetchnęły z ulgą. Mnie jednak niepokoi cały ten mechanizm. Intuicja podpowiada, że jeśli ktoś nie ma na coś pieniędzy, to nie kupuje. Tymczasem w USA do rangi tradycji urasta systematyczne podnoszenie limitu zadłużenia. Stało się normą. Zgodnie z najnowszym porozumieniem, Stany Zjednoczone będą mogły zaciągać pożyczki do 7 lutego. Ponadto ustawa zapewnia finansowanie rządu do 15 stycznia. Do tego czasu politycy mają wypracować rozwiązanie dotyczące budżetu na 2014 r. oraz redukcji deficytu.
Trzymam kciuki, żeby wymyślono takie długofalowe mechanizmy, które nie będą narażały gospodarki amerykańskiej na szereg ryzyk, z jakimi boryka się teraz. Bo owszem, na kredyt żyje się miło. Ale nadmierne zadłużenie to bomba z opóźnionym zapłonem. Kiedy osiągnięta zostanie pewna masa krytyczna, jest już za późno. Zaufanie do dłużnika topnieje, a koszty obsługi długu (np. rentowność obligacji) gwałtownie rosną, pogarszając tym samym jego kondycję finansową. Koło się zamyka. Nie chodzi tu tylko o USA. Dużo wyższą relację długu do PKB ma chociażby Japonia. Również same wartości robią wrażenie: w tym roku dług tego kraju przekroczył abstrakcyjną kwotę biliarda jenów.
Tyle o zadłużeniu. Teraz na rynki wraca normalność – w centrum uwagi znów znajdą się dane makro i fundamenty poszczególnych spółek. Na te ostatnie szczególnie warto zwrócić uwagę, bo właśnie wkraczamy w sezon publikacji raportów za III kwartał przez spółki z GPW. Zainauguruje go dziś Quercus TFI. Jeśli fundamenty spółek okażą się dobre (a wiele na to wskazuje), to na fali rozpoczynającego się ożywienia i historycznie niskich stóp procentowych indeksy giełdowe mają szanse na zwyżki.