To, że rozmowy między PGNiG a Gazpromem skończą się arbitrażem, było od początku dosyć prawdopodobne. Tylko niepoprawni optymiści liczyli na to, że strona rosyjska szybko i chętnie przystanie na postulaty polskiej spółki. Z faktu złożenia pozwu arbitrażowego nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków, a w szczególności przestrzegałbym przed dorabianiem do tego politycznego kontekstu. Złożenie pozwu nie zamyka rozmów, a wręcz przeciwnie, może być skutecznym środkiem, który skłoni partnera do kompromisu. Tak było w latach 2011-2012.
Z dużym dystansem trzeba podchodzić do tez o Gazpromie jako „kolosie na glinianych nogach". Chociaż z roku na rok zwiększa się wolumen gazu, pochodzącego z innych źródeł, niż dostawy ze Wschodu, to jednak rosyjski surowiec cały czas ma dla Polski kluczowe znaczenie. Trudno oczekiwać, że Gazprom będzie na to przymykał oczy. Dlatego fakt, że odbiorcy z innych europejskich krajów osiągnęli w drodze negocjacji kompromis z rosyjskim dostawcą nie oznacza, że na podobny scenariusz automatycznie może liczyć Polska. Lodowaty klimat w relacjach międzypaństwowych też z pewnością temu nie pomaga, chociaż nie można sprowadzać działań Gazpromu do czystej polityki.
Zarząd polskiego koncernu powinien trzymać kciuki za to, by sprawa arbitrażu nie stała się paliwem dla polityków w parlamentarnej kampanii wyborczej. Z pewnością będzie ona ostra, wręcz brutalna – i źle się stanie, gdy kwestie związane z naszym bezpieczeństwem energetycznym będą używane do politycznych ataków. Wokół arbitrażu nie powinno się tworzyć klimatu niezdrowej sensacji. Gdyby PGNiG nie złożył pozwu, straciłby szanse na dalsze rozmowy z Gazpromem – to, jak można usłyszeć od przedstawicieli polskiej spółki, główny powód decyzji o arbitrażu. Nie jest więc wykluczone, że za kilka tygodni lub kilka miesięcy usłyszymy o jakimś kompromisie. Oby tak się stało i oby był on korzystny dla polskich odbiorców gazu!